Aleksandr Łukaszenko postanowił pokazać, że nie dysponująca surowcami Białoruś, może obejść się bez ropy i gazu z Rosji. Ogłosił, że w przyszłym roku połowa ropy potrzebnej białoruskim rafineriom zostanie kupiona poza Rosja, podała agencja Nowosti. Chodzi przede wszystkim o kontrakt podpisany z Wenezuelą na dostawę 30 mln ton w trzy lata. Jej dostawy ruszyły w maju z wykorzystaniem ukraińskiej części rurociągu Przyjaźń (Odessa-Brody).
Roczne potrzeby Białorusi to 21,5 mln ton ropy. Kontrakt podpisany z Rosją w styczniu gwarantuje dostawę 6,3 mln ton surowca bez cła eksportowego. Resztę Mińsk musiałby kupować z wysokim cłem. Jak podliczył rząd, kosztowałoby to białoruski budżet około 2 mld dolarów plus 300 mln dolarów za produkty naftowe rocznie. A to wszystko w kraju, któremu brakuje dewiz na obsługę długu sięgającego 24 mld dolarów.
Dlatego Łukaszenko próbuje wymóc na Moskwie sprzedaż całej ropy bez cła. Sprawa stawała już w sądzie arbitrażowym WNP. Mińsk dowodził, że od kiedy w czerwcu Rosja, Białoruś i Kazachstan znalazły się w Związku Celnym, to cła na ropę powinny zniknąć. Rosjanie kontrargumentują, że nie dotyczy to umów zawartych przed zawiązaniem związku. Takie zdanie miał tez trybunał.
Nie wiadomo skąd, poza Wenezuelą, Mińsk będzie kupował dodatkowe 14 mln ton ropy. Rosja to dziś największy na świecie producent tego surowca z rocznym wydobyciem na poziomie 494 mln ton w 2009 roku. Rosyjska ropa typu urals jest też najtańszą na rynku. Jej cena wynosi 396 dolarów za tonę, podczas gdy produkt Wenezuelski to koszt 629 dolarów za tonę.
Mińska nie stać także na rosyjski gaz, który w przyszłym roku podrożeje o około 10 proc do poziomu 210-220 dolarów za 1000 m3. - Dochodowość Gazpromu na Białorusi jest wyższa aniżeli w Niemczech - twierdzi Łukaszenko.