Przeglądając klatka po klatce „Człowieka z marmuru” i „Człowieka z żelaza”, można by pewnie dostrzec gdzieś w kadrze paprykarz szczeciński, jak i kawę Inka czy perfumy Być Może... A także magnetofon Kasprzaka, rower Wigry, telewizor Neptun. A jeśli nawet ich tam nie znajdziemy, być z pewnością mogły – a nawet powinny. To między innymi z nich składała się codzienność Mateusza Birkuta, jego syna Henryka Tomczyka i wszystkich obywateli PRL. Rozstaliśmy się z owymi rekwizytami socjalistycznej przeszłości bez żalu.
– Co tu wspominać? Nie mieliśmy po prostu wyboru. Nie odczuwam żadnej nostalgii za tym, co można było kiedyś kupić w sklepach. Nie pamiętam prawie dawnych marek, a i do dzisiejszych nie przywiązuję wagi. Jedyna nazwa, która kojarzy mi się z przeszłością – dzieciństwem, domem i choinką – to E. Wedel. Ale ta marka nie pochodzi z PRL. Odwrotnie, Wedel to symbol zwycięstwa nad komunizmem – podkreśla Jerzy Radziwiłowicz, odtwórca ról Birkuta i Tomczyka.
– Pokolenie, które pamięta czasy PRL, trochę się wstydzi tych produktów i przedmiotów, podobnie jak przeszłości, którą przypominają, i wysiłku, jakiego wymagało ich zdobycie. Młodsze pokolenie jest nimi zafascynowane – twierdzi krytyk sztuki Anda Rottenberg.
W antykwariatach i galeriach rekordowe ceny osiągają serwisy z Ćmielowa, radia Szarotka, skromne figurki murzynka z popielniczką w dłoniach zrobione z giętego drutu, a zwłaszcza nowoczesne meble z lat 60.
– Ja sama nigdy ich nie lubiłam i nie lubię. Były niewygodne, przeznaczone do ciasnych pomieszczeń. Ale dzisiejsze ich powodzenie nie wynika tylko z mody czy uroku dawności, ale także docenianej dziś na świecie klasy artystycznej tych wzorów. To świadectwo wielkiego talentu i uporu naszych projektantów, np. z Instytutu Wzornictwa Przemysłowego, którym wbrew wszystkiemu udawało się robić dobre rzeczy – dodaje długoletnia dyrektor Zachęty.