Nie wiem, jak najlepiej zorganizować taki system. Nie chciałbym oczywiście, by odbywało się to na zasadzie Wielkiego Brata czy poprzez powoływanie specjalnych oddziałów policji nadzorujących takie sieci. Niestety, jeśli mówimy o bezpieczeństwie, oznacza to najczęściej mniej wolności, gdyż te pojęcia są dość przeciwstawne. Jakieś rozwiązania muszą jednak powstać. Np. jeśli ktoś wykorzystywałby serwisy społecznościowe do wzniecania zamieszek w danym mieście czy regionie, to same portale muszą powstrzymać takie działania. Muszą też zagwarantować, że zbierane przez nie prywatne dane są bezpieczne. Ponadto nie mogą zmuszać ludzi do podawania im poufnych informacji.
W ubiegłym roku irańską elektrownię jądrową w Buszer zaatakował robak Stuxnet. Czy sądzi pan, że to przyszłość cyberataków?
Tak. Eksperci zwrócili na nie uwagę po globalnej epidemii wirusów, jaką mieliśmy w latach 2002 – 2003. Nagle doszło do zatrzymania pracy wielu sieci, nie można było przeprowadzić odpraw na lotniskach, banki zawiesiły transakcje, a jeden z robaków doprowadził nawet do zatrzymania pociągu w Australii. Myślę, że wirus był także przyczyną wielkiego blackoutu w USA w 2003 r. Wtedy okazało się, że za pomocą złośliwego oprogramowania i innych hakerskich metod można dokonać ataku na całą infrastrukturę informatyczną. Stuxnet to przykład, że nawet jeśli jakiś system jest odłączony od Internetu, a dostęp do niego jest bardzo ograniczony, wciąż istnieje możliwość przeprowadzenia ataku, którego skutki mogą być katastrofalne. Tym bardziej że Internet działa tak samo na całym świecie. Niemal identyczne są też systemy informatyczne i infrastruktura technologiczna. Jeśli więc ktoś, kto jest np. w Ameryce Południowej lub w Azji, dokona w przyszłości takiego ataku i wymknie się on spod kontroli, ofiary mogą pojawić się nie tylko tam, ale w dowolnym rejonie świata. I będzie to kwestia przypadku. Obawiam się, że będziemy świadkami wielu tego typu zdarzeń.
Czy zatem nadszedł czas na tworzenie cyberarmii, takich jak estońska Cyber Defense League?
Tego problemu raczej nie da się rozwiązać na poziomie jednego kraju. Musi nastąpić współpraca międzynarodowa. W odróżnieniu od klasycznych konfliktów zbrojnych, kiedy to armie i systemy bezpieczeństwa były rozdzielone granicami państwowymi, teraz żyjemy w globalnej wiosce o nazwie Internet. Cieszę się, że rządy zaczęły poświęcać więcej uwagi temu problemowi, ale wciąż jestem sceptycznie nastawiony do metod, jakie stosują. Politycy wciąż myślą o bezpieczeństwie internetowym w kategoriach narodowych.
Kto zatem miałby się zająć stworzeniem takiego globalnego systemu? ONZ?