W procesie karnym dziennikarz odpowiada za dochowanie prawdy, w procesie cywilnym wystarczy, jeśli wykaże dochowanie staranności, rzetelności i to, że kierował się interesem społecznym. To sedno czwartkowego wyroku Sądu Najwyższego, który ma znaczenie szersze niż tylko w tej sprawie (sygnatura akt: I CSK 370/11).
Tę sprawę, o 1 mln zł zadośćuczynienia, wytoczył Marian J., jeden z dwóch negatywnych bohaterów głośnej przed kilku laty afery pedofilskiej na warszawskim Żoliborzu. Chodziło o serię artykułów z lat 2003 – 2004 w
„Super Expressie", który dotarł do filmu pornograficznego z udziałem dziewczynek, według gazety nagranego przez braci J. Zarzut związany z pedofilią postawiono tylko jednemu z nich – Marcinowi J. Tymczasem „SE" pisał tak, jakby także powód miał zarzuty. Prokuratura, która po czterech latach umorzyła śledztwo, wszczęła je na nowo po doniesieniach „SE".
– Skoro policja i prokuratura nie powstrzymały przestępczego procederu, zdecydowaliśmy się dać mieszkańcom wiedzę, dzięki której sami będą mogli chronić swoje dzieci, i opublikowaliśmy fragmenty zdjęć z pedofilskich filmów, dane braci oraz informację o ich miejscu zamieszkania – wyjaśniał Mariusz Ziomecki, ówczesny redaktor naczelny „SE", pozwany obok wydawcy w tej sprawie.
Ich pełnomocnik, adwokat Barbara Kierepka, wskazywała wczoraj przed SN, że dziennikarze dotarli do wszystkich możliwych informatorów, a zdobyte wiadomości składały się na logiczny obraz zachowań J. Działali przy tym w interesie społecznym.