Kodeks honorowy - pojedynki

W latach 20. staczano ponad 400 pojedynków rocznie, chociaż prawo ich zakazywało.

Publikacja: 29.06.2013 09:11

Dziś „sprawa honorowa" wydaje się fantazją i niedorzecznością. Obrażanie innych stało się w polityce, mediach, zwykłych kontaktach między ludźmi rutyną. Nikt, kto godzi w czyjś honor, nie obawia się wizyty sekundantów. W najgorszym razie musi liczyć się z pozwem o naruszenie dóbr osobistych lub zniesławienie. Dawniej w obronie honoru ryzykowano życie.

Przez kilka tygodni w drugiej połowie lat 20. XX w. małą sensację w Warszawie budziła zabandażowana głowa pewnego majora, który odważył się publicznie nazwać pułkownika Bolesława Wieniawę-Długoszowskiego „żydowskim pachołkiem" z powodu pochodzenia żony oraz przyjaźni z Tuwimem i Słonimskim.

„Pierwszy ułan Rzeczypospolitej", w owym czasie dowódca 1. Pułku Szwoleżerów,  szpetnie poharatał zuchwalca podczas pojedynku. Poszkodowany major tłumaczył, że rany odniósł w wyniku kraksy samochodowej. Pojedynków, także w wojsku, prawo bowiem zakazywało. Mimo to w II Rzeczypospolitej, zwłaszcza w jej pierwszej dekadzie, były one codziennością.

Wbrew prawu

W latach 20. staczano w Polsce ponad 400 pojedynków rocznie (Franciszek Kusiak, „Życie codzienne oficerów II RP"). Kwestie honorowe traktowano bowiem z nadzwyczajną powagą – szczególnie gdy chodziło o honor oficera, uważany za wartość najwyższą.

Przeświadczenie, że zniewagę można zmazać jedynie krwią, a w obronie honoru trzeba ryzykować życie, było powszechne także dla znacznej części cywilów, ludzi wykształconych i często czynnych w życiu publicznym.

Pojedynkowali się studenci, artyści i literaci – m.in. Melchior Wańkowicz i Ksawery Pruszyński, dziennikarze, ziemianie, czasem także osoby z innych środowisk. Przede wszystkim jednak oficerowie, w tym generałowie.

Co więcej, pojedynki, choć zabronione, były publiczną tajemnicą, a nieraz pisała o nich prasa.

W marcu 1924 r. „Polska Zbrojna" donosiła, że „w niedzielę z rana odbył się pojedynek pomiędzy byłym ministrem wojny gen. Szeptyckim a posłem na Sejm podpułkownikiem Miedzińskim (...) Przy zachowaniu wszelkich przepisów nastąpiła wymiana strzałów. Pistolet gen. Szeptyckiego nie wypalił z powodu wadliwości pistonu. Honorowi stało się zadość. Przeciwnicy podali sobie ręce". W innym jednak pojedynku Miedziński, jedna z czołowych postaci polskiej sceny politycznej po zamachu majowym, zranił i trwale oszpecił w starciu na szable znanego polityka endecji, adwokata Zygmunta Stypułkowskiego.

Uczestnicy nielegalnych potyczek przed sądami stawali jednak wyjątkowo. A jeśli już, to wyroki były symboliczne. W aktach personalnych Wieniawy-Długoszowskiego, który żadnej zniewagi nie puszczał płazem i nie tylko sam się pojedynkował, ale także pomagał innym jako sekundant i organizator, maneż 1. Pułku Szwoleżerów nazywano „ujeżdżalnią śmierci". Zachował się tylko jeden dokument  świadczący, że poniósł za to jakieś konsekwencje. Za pojedynek na szable z Wacławem Drozdowskim został skazany w 1927 r. na pięć dni aresztu z zawieszeniem na dwa lata (Jacek M. Majchrowski, „Ulubieniec Cezara").

Pojedynki dopuszcza jeszcze prawo w Austrii, Niemczech i Szwajcarii

Na szczęście większość starć kończyła się bez większego uszczerbku dla zdrowia. Niekiedy decydował o tym szczęśliwy przypadek. Podczas pojedynku Wacława Lednickiego z byłym ministrem skarbu płk. Ignacym Matuszewskim kula trafiła Matuszewskiego w guzik rozporka – trafiony zemdlał z bólu. Nie każda sprawa honorowa kończyła się też wysłaniem sekundantów. Wiele z nich rozstrzygały bez rozlewu krwi oficerskie sądy honorowe. Od obowiązku stawania na ubitej ziemi kodeks Boziewicza zwalniał „osoby urzędowe", które obrażą kogoś podczas urzędowania. Nie mogła być również powodem wyzwania krytyka osób i urzędów, np. w gazecie, jeżeli miała za cel „interes dobra publicznego" ani mowy sejmowe posłów, pod warunkiem że nie zawierały wycieczek osobistych. Obowiązek dania satysfakcji honorowej nie dotyczył też męża, który znieważył człowieka uwodzącego jego żonę.

Niemało wyzwanych na pojedynek po prostu się od niego uchylało. Pojedynku –tłumacząc, że nie może walczyć z podwładnym – odmówił sam Piłsudski, gdy stawili się u niego sekundanci ministra spraw wojskowych gen. Stanisława Szeptyckiego. Marszałek na posiedzeniu Ścisłej Rady Wojennej w 1923 r. porównał go do „kurwy, co podstawia dupę to jednemu, to drugiemu". Inna wersja, korzystniejsza dla Komendanta, głosi, że starcia zabronił na piśmie prezydent Wojciechowski.

W czasach II Rzeczypospolitej zginęło w pojedynkach lub odniosło ciężkie rany kilkaset osób. To i tak niewiele, jeśli wziąć pod uwagę krwawe żniwo konfliktów honorowych we Francji, uznawanej za ojczyznę nowożytnego pojedynku. W ciągu dwóch dekad na przełomie XVI/XVII w. zginęło na ubitej ziemi co najmniej 8 tys. Francuzów.

Dzieje pojedynków to zarazem historia prób ich zwalczania i ograniczania. Podejmowali je – zakładając m.in. ligi antypojedynkowe – władcy. Pojedynkowanie się godziło w ich monopol rozstrzygania sporów między poddanymi, a podczas wojen osłabiało siłę obronną państwa. Od Soboru Trydenckiego pojedynków zabraniał także Kościół. Zakazy znalazły się z czasem w kodeksach karnych większości państw europejskich. Przepisy takie odziedziczyła po zaborcach Polska niepodległa. Za udział w pojedynku zakończonym kalectwem lub śmiercią   groziły według prawa rosyjskiego cztery lata, pruskiego pięć lat, a austriackiego nawet 20 lat więzienia. Mało kto się jednak przejmował, zwłaszcza  że spraw takich w praktyce nie ścigano. Witold Świda, który w początkach swej kariery naukowej zajmował się pojedynkami, uważał, że „dopóki w społeczeństwie istnieje zwyczaj pojedynku, przepisy karne w stosunku do niego są przepisami martwymi". Dodawał też, że człowiek honorowy, mając wybór między wskazaniami honoru a konformizmem prawnym, zawsze wybierze tę pierwszą drogę.

Oficer między młotem a kowadłem

Szczególna była zwłaszcza sytuacja oficerów. Byli między młotem a kowadłem. Z jednej strony mieli przepisy prawa i naukę Kościoła, według której pojedynki to zwyczaj pogański, a z drugiej bezwzględny nakaz obrony honoru osobistego, wynikający m.in. z rozkazu nr  66 naczelnego wodza z 1918 r. W praktyce oficer, który by odrzucił wyzwanie na pojedynek, powołując się na kodeks karny, naraziłby się na uznanie go za niehonorowego przez OSH i wydalenie z wojska.

Ostatecznie w II RP zrezygnowano ze ścigania udziału w pojedynku. Wprowadzono za to niewysoką karę za zabójstwo na ubitej ziemi – do pięciu lat więzienia (art. 238 k.k. z 1932 r.). Rozwiązanie to było przedmiotem ożywionej dyskusji – ale tylko wśród prawników. Dla szerszej publiczności o wiele bardziej zajmujące były kodeksy honorowe i wynikające z nich konsekwencje.

Trzeba tu podkreślić, że niektóre – Gumińskiego, Konwerskiego, Harcerski Kodeks Honorowy – odrzucały całkowicie pojedynek jako sposób rozwiązywania spraw honorowych. Bardzo różnie określano też krąg „osób honorowych". W uważanym za nowoczesny kodeksie Zamojskiego i Krzemieniewskiego prawa honorowe przysługiwały każdemu mężczyźnie w wieku ponad 21 lat, w pełni władz umysłowych, niekaranemu za przestępstwa hańbiące, a według Konwerskiego nawet kobietom z maturą.

Wyrocznią był jednak kapitan Władysław Boziewicz, skromny oficer służb kwatermistrzowskich WP. Jego wydany u progu niepodległości kodeks honorowy był ceniony najwyżej z aż dziewięciu, jakie ukazały się w dwudziestoleciu.Miał do 1939 r. osiem wydań.

Ceniono zwłaszcza zajmujące aż połowę słynnego kodeksu, szczegółowe normy określające zasady przeprowadzania pojedynków na broń białą czy pistolety. Respekt budziła także jego elitarność. Prawa honorowe przyznawał on w zasadzie tylko osobom z maturą oraz hurtem – co budziło powszechną krytykę – pochodzenia szlacheckiego. Odmawiał ich m.in. „indywiduom następującym":  karanym za przestępstwo z chciwości, tchórzom na polu bitwy, przyjmującym utrzymanie od kobiet niebędących jego najbliższymi krewnymi, szantażystom. A co interesujące w dzisiejszych czasach – oszczercom, paszkwilantom i członkom redakcji pism paszkwilanckich, piszącym anonimy.

Koniec w PRL

Ostatni pojedynek według kodeksu Boziewicza odbył się w 1946 r. w Wielkiej Brytanii. Rotmistrz Podhorecki z brygady spadochronowej, wyzwany przez ppłk. Zuba-Zdanowicza, któremu zarzucił dezercję z AK do NSZ, poważnie zranił przeciwnika szablą. Art. 238 k.k. obowiązywał jeszcze do 1970 r., ale w PRL nigdy nie był wykorzystywany. Obecne prawo karne pojedynku  jako osobnej kategorii czynów zabronionych  nie wyróżnia. Jego uczestnicy mogą jednak podlegać odpowiedzialności np. na podstawie art. 156 k.k. mówiącego o spowodowaniu ciężkiego uszczerbku na zdrowiu.

Pojedynek – w postaci tzw. menzury, czyli starcia na broń białą członków korporacji akademickich, według ściśle ustalonych kodeksami reguł –  wciąż dopuszcza prawo w  Niemczech, Austrii i Szwajcarii. W Polsce jednak kodeksy honorowe to zamknięty rozdział. Pojedynki znalazły się w lamusie historii. Podobnie zresztą jak pojęcie honoru.

Dziś „sprawa honorowa" wydaje się fantazją i niedorzecznością. Obrażanie innych stało się w polityce, mediach, zwykłych kontaktach między ludźmi rutyną. Nikt, kto godzi w czyjś honor, nie obawia się wizyty sekundantów. W najgorszym razie musi liczyć się z pozwem o naruszenie dóbr osobistych lub zniesławienie. Dawniej w obronie honoru ryzykowano życie.

Przez kilka tygodni w drugiej połowie lat 20. XX w. małą sensację w Warszawie budziła zabandażowana głowa pewnego majora, który odważył się publicznie nazwać pułkownika Bolesława Wieniawę-Długoszowskiego „żydowskim pachołkiem" z powodu pochodzenia żony oraz przyjaźni z Tuwimem i Słonimskim.

Pozostało 93% artykułu
Konsumenci
Pozew grupowy oszukanych na pompy ciepła. Sąd wydał zabezpieczenie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Sądy i trybunały
Dr Tomasz Zalasiński: W Trybunale Konstytucyjnym gorzej już nie będzie
Konsumenci
TSUE wydał ważny wyrok dla frankowiczów. To pokłosie sprawy Getin Banku
Nieruchomości
Właściciele starych budynków mogą mieć problem. Wygasają ważne przepisy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Prawo rodzinne
Przy rozwodzie z żoną trzeba się też rozstać z częścią krów