Niemało wyzwanych na pojedynek po prostu się od niego uchylało. Pojedynku –tłumacząc, że nie może walczyć z podwładnym – odmówił sam Piłsudski, gdy stawili się u niego sekundanci ministra spraw wojskowych gen. Stanisława Szeptyckiego. Marszałek na posiedzeniu Ścisłej Rady Wojennej w 1923 r. porównał go do „kurwy, co podstawia dupę to jednemu, to drugiemu". Inna wersja, korzystniejsza dla Komendanta, głosi, że starcia zabronił na piśmie prezydent Wojciechowski.
W czasach II Rzeczypospolitej zginęło w pojedynkach lub odniosło ciężkie rany kilkaset osób. To i tak niewiele, jeśli wziąć pod uwagę krwawe żniwo konfliktów honorowych we Francji, uznawanej za ojczyznę nowożytnego pojedynku. W ciągu dwóch dekad na przełomie XVI/XVII w. zginęło na ubitej ziemi co najmniej 8 tys. Francuzów.
Dzieje pojedynków to zarazem historia prób ich zwalczania i ograniczania. Podejmowali je – zakładając m.in. ligi antypojedynkowe – władcy. Pojedynkowanie się godziło w ich monopol rozstrzygania sporów między poddanymi, a podczas wojen osłabiało siłę obronną państwa. Od Soboru Trydenckiego pojedynków zabraniał także Kościół. Zakazy znalazły się z czasem w kodeksach karnych większości państw europejskich. Przepisy takie odziedziczyła po zaborcach Polska niepodległa. Za udział w pojedynku zakończonym kalectwem lub śmiercią groziły według prawa rosyjskiego cztery lata, pruskiego pięć lat, a austriackiego nawet 20 lat więzienia. Mało kto się jednak przejmował, zwłaszcza że spraw takich w praktyce nie ścigano. Witold Świda, który w początkach swej kariery naukowej zajmował się pojedynkami, uważał, że „dopóki w społeczeństwie istnieje zwyczaj pojedynku, przepisy karne w stosunku do niego są przepisami martwymi". Dodawał też, że człowiek honorowy, mając wybór między wskazaniami honoru a konformizmem prawnym, zawsze wybierze tę pierwszą drogę.
Oficer między młotem a kowadłem
Szczególna była zwłaszcza sytuacja oficerów. Byli między młotem a kowadłem. Z jednej strony mieli przepisy prawa i naukę Kościoła, według której pojedynki to zwyczaj pogański, a z drugiej bezwzględny nakaz obrony honoru osobistego, wynikający m.in. z rozkazu nr 66 naczelnego wodza z 1918 r. W praktyce oficer, który by odrzucił wyzwanie na pojedynek, powołując się na kodeks karny, naraziłby się na uznanie go za niehonorowego przez OSH i wydalenie z wojska.
Ostatecznie w II RP zrezygnowano ze ścigania udziału w pojedynku. Wprowadzono za to niewysoką karę za zabójstwo na ubitej ziemi – do pięciu lat więzienia (art. 238 k.k. z 1932 r.). Rozwiązanie to było przedmiotem ożywionej dyskusji – ale tylko wśród prawników. Dla szerszej publiczności o wiele bardziej zajmujące były kodeksy honorowe i wynikające z nich konsekwencje.
Trzeba tu podkreślić, że niektóre – Gumińskiego, Konwerskiego, Harcerski Kodeks Honorowy – odrzucały całkowicie pojedynek jako sposób rozwiązywania spraw honorowych. Bardzo różnie określano też krąg „osób honorowych". W uważanym za nowoczesny kodeksie Zamojskiego i Krzemieniewskiego prawa honorowe przysługiwały każdemu mężczyźnie w wieku ponad 21 lat, w pełni władz umysłowych, niekaranemu za przestępstwa hańbiące, a według Konwerskiego nawet kobietom z maturą.