Rzym igra z zaufaniem rynków finansowych. W tym roku dług państwa skoczy ze 134,8 proc. PKB do 166,1 proc. – uważa MFW. To wynik kolosalnego (12,7 proc. PKB) deficytu budżetowego. Premier Giuseppe Conte zdecydował się na tak wielką dziurę w finansach państwa, bo chciał uruchomić hojny program wsparcia dla przedsiębiorstw i bezrobotnych mimo załamania dochodów podatkowych z powodu pandemii.
Jednak mimo takiego poświęcenia do tej pory ledwie 1/3 firm, które znalazły się pod kreską, otrzymała rządowe wsparcie.
– Włoska administracja jest bardzo niewydolna, nie potrafi działać skutecznie – mówi „Rzeczpospolitej" Wolfango Piccoli, wiceprezes Teneo, czołowej firmy doradczej w Londynie.
Ale tak ogromny dług stawia Włochy pod ścianą, powoduje, że kraj w przeciwieństwie do poprzedniego kryzysu z lat 2009–2010 stracił możliwość manewru. Gdyby nie rekordowo niskie stopy procentowe Europejskiego Banku Centralnego (EBC) i prowadzony przez niego kolosalny program skupu obligacji słabszych krajów Unii, Rzym mógłby mieć kłopoty z samodzielnym zaciąganiem kredytów. I gdy koszty pieniądza wzrosną, zapewne znajdzie się w naprawdę trudnej sytuacji.
Stracone pokolenie
Taki jest wynik odkładanych przez lata reform. Gdy Niemcy za Gerharda Schroedera, a Hiszpania za Mariano Rajoya przeprowadzały bolesną przebudowę rynku pracy, we Włoszech wszystko trwało po staremu.