Ewentualne zwycięstwo wyborcze kandydata republikanów Donalda Trumpa jest obecnie uznawane przez inwestorów za jeden z głównych czynników ryzyka na rynkach. Po tym, jak jego demokratyczna kontrkandydatka Hillary Clinton zasłabła podczas uroczystości z okazji 15. rocznicy zamachu na WTC, giełdy zareagowały ostrą wyprzedażą. Gdy podczas pierwszej debaty przedwyborczej Hillary wypadła lepiej, niż się spodziewano, reakcją były zwyżki na giełdach (choć wkrótce skorygowane za sprawą kłopotów europejskich banków) oraz umocnienie peso meksykańskiego – waluty będącej „barometrem" szans wyborczych Trumpa.
Republikański kandydat, choć jest przedsiębiorcą z majątkiem sięgającym blisko 4 mld USD, nie cieszy się dużym poparciem na Wall Street. Świadczy o tym choćby to, że pracownicy dużych banków i funduszy o wiele chętniej wpłacają datki na kampanię pani Clinton niż na jego fundusz wyborczy. Trump nie jest też zbyt lubiany w Dolinie Krzemowej. Pod listem otwartym atakującym jego kandydaturę podpisali się m.in. Steve Wozniak, jeden z założycieli koncernu Apple, i Dustin Moskovitz, współzałożyciel Facebooka. Nie jest też żadną tajemnicą, że mainstreamowe amerykańskie media mocno się zaangażowały po stronie Hillary Clinton. Trump jest powszechnie uznawany za bardzo nieprzewidywalnego kandydata, który ma sobie za nic polityczną poprawność, mówi to, co myśli, i nie wierzy w dogmaty wtłaczane Amerykanom do głów przez establishment. Taki wizerunek wystarcza, by wokół możliwej wygranej wyborczej Trumpa budowano apokaliptyczne scenariusze dla gospodarki i rynków. Czy jednak jest się rzeczywiście czego bać?
Niechęć i niepewność
Trump nie jest lubiany przez wielki biznes oraz wielu ekonomistów głównie dlatego, że zapowiada politykę mogącą oznaczać powrót do handlowego protekcjonizmu. Traktaty o wolnym handlu, takie jak NAFTA, za jego rządów mogą zostać poddane rewizji, a Chiny mogą oberwać cłami karzącymi je za manipulowanie kursem juana. Co prawda regulacje i prawo podatkowe mają zostać zmienione tak, by amerykańskie spółki miały zachęty do przenoszenia produkcji z powrotem do USA, ale restrykcje wymierzone w imigrację mogą zmniejszyć im dopływ taniej siły roboczej. Program gospodarczy Trumpa jest tak skonstruowany, że spotyka się z krytyką ekonomistów reprezentujących szerokie spektrum poglądów od prawa do lewa.
– Hillary Clinton jest bez porównania lepsza od Trumpa, który reprezentuje sobą zagrożenie dla gospodarki i podstawowych wartości kraju – grzmi Joseph Stiglitz, ekonomiczny noblista, szef Rady Doradców Gospodarczych prezydenta Clintona.
– Poznałem każdego prezydenta od czasów Richarda Nixona. Każdy z nich wykazywał prawdziwe zrozumienie gospodarki oraz stosunków międzynarodowych. Donald Trump nie wykazuje tego zrozumienia i wygląda na to, że nie jest tym zmartwiony – ocenia Martin Feldstein, szef Rady Doradców Gospodarczych prezydenta George'a W. Busha.