Ministerstwo Finansów, Ministerstwo Rodziny i Pracy i inne instytucje rządowe pracują już nad zapowiedzianą przez premiera daniną solidarnościową. Wpływy z niej mają tworzyć specjalny fundusz wsparcia dorosłych osób niepełnosprawnych.
Zapłacić mają bogaci
Minister finansów Teresa Czerwińska dodała, że trwa analiza i prace koncepcyjne, a przygotowane rozwiązanie zostanie przedstawione za mniej więcej dwa tygodnie. Więcej informacji, np. ile nowa danina miałaby wynosić i kto miałby ją płacić, nie podała. A to kwestie kluczowe, by móc oszacować skalę wzrostu podatkowych obciążeń Polaków. Wiadomo jedynie, że koszty spełnienia postulatów protestujących w Sejmie rodziców osób niepełnosprawnych sięgają według różnych szacunków od 0,6 mld zł do nawet 5,2 mld zł rocznie.
Premier Mateusz Morawiecki mówił, że daninę ma płacić ok. 0,5 proc. najlepiej zarabiających. Choć nie sprecyzował, o kogo dokładnie chodzi, według ekonomistów premier mógł mieć na myśli głównie osoby pracujące. Według danych GUS w sumie w firmach i w sferze budżetowej pracuje (dane z III kw. 2017 r.) ok. 9,2 mln Polaków, 0,5 proc. z tej grupy to 46 tys. osób. Ich miesięczne zarobki brutto szacunkowo przekraczają 25 tys. zł miesięcznie (dla porównania, w drugiej grupie podatkowej, o dochodach netto powyżej 7,1 tys. na miesiąc, mieści się ok. 740 tys. osób).
Gdyby tylko ta wąska grupa miała się składać na fundusz solidarnościowy, jej obciążenia podatkowe wzrosłyby bardzo mocno. O ile, nie wiadomo dokładnie, bo nie ma nawet założeń do projektowanej daniny. Z wyliczeń „Rzeczpospolitej" wynika, że w przeliczeniu na jedną osobę danina mogłaby wynosić od 13 tys. zł rocznie, czyli około 1,1 tys. zł miesięcznie, aż do... 113 tys. zł rocznie (9,4 tys. miesięcznie), co wydaje się poziomem absurdalnie wysokim.
– Ale trzeba zwrócić uwagę, że nad najlepiej zarabiającymi wisi już widmo zniesienia limitu składek ZUS od ich zarobków w 2019 r., które spowoduje ogromne zwiększenie kosztów pracy tych osób – zaznacza Łukasz Kozłowski, główny ekonomista Pracodawców RP. Zniesienie limitu (co oznacza konieczność płacenia składek do ZUS nawet po przekroczeniu 2,5-krotności przeciętnego wynagrodzenia) to obciążenie na ok. 5 mld zł, a dotknie ok. 350 tys. osób.