Nie ustają spekulacje, że podsumowując budżet państwa w 2018 r., rząd ogłosi historycznie dobry wynik, czyli pierwszą od czasów transformacji nadwyżkę. Byłby to świetny chwyt retoryczny podczas tegorocznej kampanii wyborczej, pokazujący, że PiS jest ugrupowaniem najlepiej zarządzającym finansami publicznymi w całym okresie III RP.

Polityczne kalkulacje
Takie naciski i oczekiwanie (także w samym rządzie) pojawiają się trochę wbrew Ministerstwu Finansów. Jeszcze w przedświąteczną sobotę minister Teresa Czerwińska zapowiedziała bowiem, że budżet państwa będzie miał rekordowo dobry wynik, ale że będzie to jednak deficyt (nie więcej niż 15 mld zł). W grudniu została też uchwalona specjalna nowelizacja tzw. ustawy okołobudżetowej, która umożliwiła zagospodarowanie oszczędności w kasie państwa na ok. 10 mld zł (nowela dała m.in. możliwość zasilenia Funduszu Reprywatyzacji kwotą ok. 2,1 mld zł czy NFZ-u – 1,8 mld zł).
Czy mimo wszystko nadwyżka jest w ogóle możliwa? – Technicznie rzecz biorąc, przy zastosowaniu różnych zabiegów, uzyskanie dodatniego wyniku jest osiągalne – uważa Aleksander Łaszek, główny ekonomista Fundacji Forum Obywatelskiego Rozwoju. – Moim zdaniem jednak, czy tak się stanie, jest decyzją polityczną. Rząd musi przekalkulować, czy to się w sumie opłaca.
Argumenty za i przeciw
Według Łaszka pokazanie nadwyżki w budżecie w 2018 r. nie tylko przekonałoby wyborców, ale także byłoby dobrze widziane na forum unijnym. – Co prawda budżet państwa to nie cały sektor finansów publicznych, który wciąż jest na minusie, ale pewnie zyskalibyśmy dodatkowe argumenty w trudnych rozmowach z Komisją Europejską – uważa Łaszek. Chodzi o rozmowy dotyczące zbyt wolnego – zdaniem Komisji – dochodzenia do tzw. średniookresowego celu budżetowego. Dla Polski ten cel oznacza, że deficyt strukturalny (czyli oczyszczony z wpływu czynników cyklicznych), powinien wynosić 1 proc. PKB. Tymczasem wedle szacunków KE w 2018 r. wyniesie on 2 proc. PKB, a wedle prognoz MFW – 1,25 proc. PKB.