Związki zawodowe i część polityków uważają, że rząd powinien zdecydować się na powiększenie deficytu budżetowego. – Dla nas najważniejsze powinno być przeciwdziałanie recesji, spowolnieniu, pobudzanie gospodarki, a nie sztywne trzymanie się poziomu deficytu – uważa Janusz Śniadek, przewodniczący NSZZ „Solidarność“. Taki postulat zgłosiło wcześniej także Prawo i Sprawiedliwość.
Ale rząd nie zgadza się na to. – Nie widzę powodu do zwiększania deficytu – powiedział wczoraj TVN CNBC w Davos minister finansów Jacek Rostowski.
Jego stanowisko podziela większość ekonomistów. – Tylko w tym roku wydamy ponad 30 mld zł na obsługę długu publicznego – przypomina Wojciech Misiąg, ekonomista z Instytutu Badań nad Gospodarka Rynkową i były wiceminister finansów. – Zwiększanie zadłużenia, czyli deficytu, spowoduje, że coraz więcej pieniędzy będziemy musieli płacić w ten dość mało produktywny sposób. To chyba najlepszy argument za tym, by nie zwiększać deficytu – dodaje Misiąg.
– Im większy będzie nasz dług, tym więcej zapłacimy za jego obsługę, czyli w rzeczywistości powiększymy wydatki, a nie je zmniejszymy – zauważa Maciej Bukowski, szef Instytutu Badań Strukturalnych. Ekonomiści dodatkowo zwracają uwagę na to, iż wiele krajów rozwiniętych w tym roku podnosi deficyt, czyli zwiększa swoje potrzeby pożyczkowe. A to oznacza dla Polski kłopoty ze sprzedażą obligacji. – Najpierw inwestorzy sięgną po obligacje krajów rozwiniętych, a dopiero potem rozwijających się – zauważa jeden z ekonomistów.
Dla ministra Rostowskiego zachowanie niskiego deficytu to także umożliwienie kolejnych obniżek stóp procentowych przez Radę Polityki Pieniężnej. – Jeśli Polska ma szybko wejść do strefy euro albo przynajmniej spełniać wymogi przystąpienia do ERM2, to powinna rygorystycznie przestrzegać poziomu deficytu budżetowego – zauważa Radosław Bodys, ekonomista Merrill Lynch.