Tegoroczne oszczędności, których musieli dokonać ministrowie oraz szefowie państwowych instytucji w wyniku nowelizacji ustawy budżetowej, są niczym w porównaniu z cięciami, jakie czekają ich w przyszłorocznym budżecie.
– Premier i minister finansów rozesłali ogólną dyrektywę w sprawie przyszłorocznych wydatków – powiedział „Rz” Michał Boni, szef zespołu doradców premiera. Wynika z niej, że kwoty, jakie otrzymają do dyspozycji, nie będą wyższe niż te, którymi dysponują po nowelizacji budżetu. – Musimy zakładać, że w 2010 roku będą obowiązywały tegoroczne limity wydatków, a w niektórych miejscach konieczne będą jeszcze głębsze cięcia – wyjaśnia ekonomista. W tym roku wydatki miały sięgnąć 321,2 mld zł, po nowelizacji zmniejszono je do 300,1 mld.
Wszystko z powodu znacznego spowolnienia, w wyniku którego dochody budżetowe się skurczyły. Rząd po nowelizacji założył, że w tym roku sięgną one 231,1 mld zł. W przyszłym roku będzie podobnie. Wydatki zaś muszą wzrosnąć, bo to wynika z obowiązujących w Polsce ustaw i priorytetów, jakie postawiła przed sobą ekipa Donalda Tuska. – W przyszłorocznym budżecie trzeba zabezpieczyć dodatkowe pieniądze, m.in. na waloryzację rent i emerytur w kwocie 4,2 mld zł, świadczenia rodzinne – 1,32 mld zł oraz świetlice dla sześciolatków – ok. 100 mln zł , – i ogródki jordanowskie – wylicza Boni. – To priorytety rządu na przyszły rok, na które muszą się znaleźć pieniądze. Oczywiście jest ich więcej, ale pozostałych jeszcze nie mamy szczegółowo oszacowanych.
Ekonomiści prognozują, że dodatkowe wydatki mogą wynieść 15 – 40 mld zł. Rząd nie chce aż tak bardzo powiększać deficytu, nie ma też co liczyć na dodatkowe dochody dzięki podniesieniu podatków, wątpliwe jest też, że kasę państwa wesprze NBP nadzwyczajnym zyskiem.
– Nie ma cudownych recept, aby z dnia na dzień poprawić stan finansów państwa – mówi prof. Andrzej Wernik z Akademii Finansów. – Trzeba ciąć wszędzie po trochu. Profesor dodaje, że gdyby był na miejscu rządu, wycofałby się z modelu waloryzacji, którą wprowadził poprzedni rząd, opartym na poziomie inflacji plus 20 proc. wzrostu średniej pensji. – Słusznie mówi się o konieczności przeprowadzenia reformy KRUS, ale to nie da efektów w najbliższym czasie – dodaje ekonomista. – Poza tym trzeba pamiętać, że po wprowadzeniu wyższych składek trzeba będzie w przyszłości wypłacić wyższe świadczenie. Raczej należy uszczelnić system i wyrzucić z niego nierolników.