To miała być walka roku, starcie dwóch niepokonanych mistrzów zawodowego boksu. Tytułów organizacji WBA, IBF, WBO bronił 33-letni Rosjanin Siergiej Kowaliow, a jego rywalem był rok młodszy, ostatni amerykański mistrz olimpijski, Andre Ward.
Pięściarz z Kalifornii ostatni raz przegrał, mając 13 lat, i już wtedy obiecał, że to się nigdy nie powtórzy. Ale niewiele zabrakło, by znów poczuł gorzki smak porażki. Były król wagi superśredniej nie najlepiej rozpoczął pojedynek z Kowaliowem, w drugiej rundzie leżał na deskach, przegrał dwie kolejne i wydawało się, że trudno będzie mu odrobić straty. Ward się jednak nie poddał: klinczował, przepychał, męcząc tym rywala, i powoli zaczął odwracać losy tej wydawałoby się przegranej walki.
Miliony dolarów latają w powietrzu
Gdy ogłoszono korzystny dla niego werdykt (trzech amerykańskich sędziów punktowało 114:113 dla Warda), Kowaliow nie mógł zrozumieć co się stało. Był przekonany, że wygrał, że to jemu należało się zwycięstwo.
– To jest zła decyzja – powiedział przeprowadzającemu z nim wywiad dziennikarzowi HBO. – I to nie tylko moja opinia. Widzowie też nie mają wątpliwości, kto wygrał. Ale to jest polityka, ja tu jestem gościem z Rosji, a sędziowie, włącznie z ringowym, są rodakami Warda i starają się go chronić. Tylko gdzie tu jest sport? – pytał wyraźnie zdegustowany.
Ward stwierdził tylko, że walka była bardzo wyrównana i najważniejsze, że na koniec to on jest zwycięzcą. A zapytany o rewanż odparł, że chętnie, ale na razie musi wrócić do domu, odpocząć i dopiero później siądzie do rozmów.