Spór na linii zarząd – związki w Jastrzębskiej Spółce Węglowej to serial, z którym mamy do czynienia co roku. I chyba pytanie „będzie strajk czy nie?" przestaje już budzić takie emocje jak kiedyś. 5,5 mln ton niesprzedanego węgla (ponad 7 proc. rocznego wydobycia w Polsce)  na zwałach kopalń nie niepokoi ministra gospodarki, wicepremiera Waldemara Pawlaka, nadzorującego branżę. Mnie chyba też nie niepokoi, bo już widzę, jak za kilka miesięcy będziemy pisać: „mroźna zima zwiększa popyt na węgiel". Nie takie zwały się już sprzedawały, choć oczywiście lepiej, by ich nie było, bo co z tego, że wydobycie węgla rośnie, skoro sprzedaż spada?

Kolejny wypadek śmiertelny. Smutne, bo tegoroczne statystyki znacznie odbiegają od normy zważywszy na to, że – odpukać – nie mieliśmy do czynienia z żadną katastrofą. Ale to jest przecież górnictwo i trzeba się z tym liczyć.

A dyskusja o prywatyzacji Węglokoksu, Kompanii Węglowej i Katowickiego Holdingu Węglowego, a raczej ich upublicznieniu, skoro większość akcji pozostanie w rękach państwowego właściciela, staje się już mocno monotonna.

Dobrze, że choć inwestycje kopalń mają szansę być zrealizowane. Nie, nie chcę tym samym powiedzieć, że brakuje mi węglowych atrakcji. Ale trochę się boję, że to taka cisza przed burzą. Tylko, że tym razem nie chcę mieć racji.