Mizerne stawki za ochronę wielkim zachodnim spółkom przestały się opłacać. Swoje polskie oddziały sprzedali Group 4 i ostatnio Brinks, firmy, które nadal operują w wielu krajach i dominują (podobnie jak obecny w Polsce Securitas) na ustabilizowanych, bogatych zachodnich rynkach.
– Globalne spółki mają wyraźny problem z dostosowaniem się do trudnych polskich warunków i nie osiągają zakładanych zysków. Stąd decyzje o wycofaniu – twierdzi Beniamin Krasicki, prezes firmy City Security (ok. 84 mln zł przychodów w tym roku, 4 tys. zatrudnionych).
Usługowy potentat na rodzimym rynku, wrocławski Impel, właśnie przejmuje polski biznes Brinksa (ok. 60 mln zł rocznych przychodów). – Nie ukrywam, że skorzystaliśmy ze sposobności, aby zrealizować swoje cele. Przejmując aktywa słabnącego zagranicznego konkurenta, liczymy na efekt synergii, zwłaszcza w dziedzinie konwojowania i obsługi gotówki – mówi Grzegorz Dzik, prezes Impelu.
Wiosną równie spektakularnego przejęcia na rynku firm ochrony dokonał Konsalnet, firma z portfela Value4Capital Eastern Europe (V4C). Grupa kierowana przez Adama Pawłowicza kupiła oddział G4S i obecnie jest numerem jeden w dziedzinie liczenia oraz zarządzania gotówką w kraju. – Group4 liczyła na opanowanie polskiego rynku obsługi pieniędzy, ale plan nie powiódł się. Zrezygnowała z ekspansji, gdy biznes przestał przynosić dochody na poziomie założonym przez międzynarodową centralę – ocenia Pawłowicz. Konsalnet z przejętymi aktywami G4S poradzi sobie lepiej dzięki konsolidacjom i efektowi skali, choć niskie marże to wciąż największe zmartwienie firmy – dodaje prezes polskiej spółki.
Przejęcie za 43 mln zł polskich aktywów G4S spowodowało przetasowania na wartym ok. 7 mld zł rocznie rynku usług związanych z ochroną fizyczną, monitoringiem i obsługą gotówki. Po przejęciu Konsalnet, z nowymi źródłami przychodów, jest w stanie wyprzedzić Solid Security, firmę Andrzeja Szymanowskiego, która od lat przewodziła wielkiej piątce największych spółek branży ochrony w kraju. W sektorze nadal działa 4,5 tys. firm zatrudniających ok. 300 tys. ludzi.