W Polsce irlandzka linia ogłosiła właśnie promocję z okazji przeniesienia się z lotniska im. Chopina do Modlina. Niższe ceny mają pasażerom zrekompensować koszty dojazdu na podwarszawskie lotnisko.
To wszystko wskazuje, że Ryanair chwalony dotychczas za efektywność w stworzeniu linii ultra niskokosztowej (niekoniecznie jednak ultra taniej, jak się reklamuje) postanowił zmienić wizerunek. Stało się to pod naciskiem opinii publicznej oraz pasażerów i akcjonariuszy. Zdaniem tych ostatnich fatalna opinia przewoźnika stała się już ograniczeniem możliwości dalszego rozwoju. W ostatni piątek akcjonariusze sypali jak z rękawa anegdotami jak to członkowie ich rodzin kategorycznie odmawiają wsiadania do samolotów Ryanaira i wolą latać konkurencją. I nie dziwili się, że na przykład hiszpańska królowa Zofia, kiedy leci do Londynu, nie ma najmniejszego problemu z wsiadaniem do samolotu brytyjskiego EasyJeta. Do Ryanaira jednak nie.
Nie do pomyślenia jest przecież, żeby tak jak jest to w irlandzkiej linii, pasażerowie stali w kołującej maszynie, bo zabrakło dla nich wolnych ogólnodostępnych miejsc, a część foteli jest odgrodzona taśmą. W tym czasie personel pokładowy wymusza na nich, żeby zapłacili za „wybór siedzenia". Po co to robią, skoro wiedzą, że i tak nikt nie poleci na stojąco? Pewnie ktoś im powiedział, że mają tak robić.
— Coś jednak jest nie tak - mówił podczas piątkowego WZA, jeden z akcjonariuszy Owen O'Reilly. — Nie może liczyć się wyłącznie statystyka, że akcje są droższe i należy nam się dywidenda - dodał.
Wtedy prezes linii, Miachel O'Leary przyznał, że większość pomysłów „ćwiczenia" pasażerów na pokładzie, wymyślił on sam. — Biorę na siebie odpowiedzialność przynajmniej za część kultury machismo, która obowiązuje na pokładach naszych samolotów - powiedział. I obiecał, że szybko przygotuje inny model konsumencki. Jednocześnie kategorycznie wykluczył możliwość podania się do dymisji. —Tak, przyznaję, też mnie wkurza, kiedy nasi pracownicy karzą pasażerów, kiedy ich bagaż podręczny przekracza ustalone wymiary dosłownie o kilka milimetrów— mówił i zapowiedział, że od teraz obsługa w Ryanairze będzie przymykać oko na takie „przestępstwa". — Jeśli rzeczywiście będzie to milimter, nie będziemy kazali dodatkowo płacić za ten milimetr — mówił O'Leary. A rzecznik linii szybko wyjaśnił, że nieprawdą jest, jakoby załoga była wynagradzana za to, że wyłapuje pasażerów ze zbyt dużym bagażem i zmusza ich do płacenia. Zaś prezes kategorycznie zaprzeczył, jakoby zmiany kultury korporacyjnej w Ryanairze były efektem konkurencyjnej presji na rynku.