Generał Dariusz Wroński: Maszyn nie szkoda, szkoda ludzi

Wkrótce będziemy mieli w Polsce systemy, które są w stanie przechwytywać w powietrzu obiekty od „piłki tenisowej wzwyż” – mówi generał brygady Dariusz Wroński, były szef Wojsk Aeromobilnych i Zmotoryzowanych.

Publikacja: 08.03.2022 23:17

Generał Dariusz Wroński: Maszyn nie szkoda, szkoda ludzi

Foto: mat. pras.

Z oficjalnych informacji wynika,że Rosjanie przejęli tylko kilka lotnisk na terenie Ukrainy – w tym w Hostomelu i Winnicy. Z czego wynika taka taktyka?

Rzeczywiście, może to dziwić osoby cywilne. Ale istnieje potrzeba zachowania części infrastruktury dla potencjalnego zapewnienia w przyszłości kolejnych etapów operacji, które gdzieś w głowie Putina i jego najbliższego otoczenia istnieją, i to w różnych algorytmach.

Należy zakładać, że grupy, które mają za zadanie opanować niektóre kluczowe i strategiczne lotniska, szykują się do opanowania lotnisk dobrze zachowanych, tak by mógł tam wylądować w pierwszym rzucie desant, w drugim żołnierze ze sprzętem, kolejno wsparcia oraz grupa trwałego lub czasowego zabezpieczenia. Śmigłowce, dalej samoloty transportowe i uzbrojone. Na tych, które zostały zniszczone, prawdopodobnie wystąpił silny opór oraz znajdował się skuteczny sprzęt i system obrony przeciwlotniczej. Dlatego wiele z nich wytypowano jako te, które w pierwszej kolejności trzeba unieszkodliwić lub zniszczyć.

Na lotnisku w Kijowie i we Lwowie zostały cztery samoloty węgierskiej linii Wizz Air. Na razie nie zostały uszkodzone, a prezes Wizz Air mówi, że będzie starał się je ewakuować, kiedy tylko będzie to możliwe. Czy sądzi pan, że jest to realne?

Jeśli ktoś myśli takimi kategoriami, to nie ma pojęcia o tym, co dzieje się dzisiaj w Ukrainie. Start tego typu maszyn będzie ostatni w ich życiu. Maszyn nie szkoda, ale szkoda ludzi, którzy będą na ich pokładach, bo gdyby rzeczywiście wystartowały, to będą załadowane na full. Groziłoby to katastrofą w komunikacji powietrznej. Co może się wydarzyć, kiedy samolot cywilny wleci w przestrzeń, gdzie toczy się wojna i trafi go rakieta, doświadczyły już linie Malaysian Airlines. Rosjanie nie zdobyli się wtedy na jakiekolwiek wyjaśnienie. I nie mam złudzeń, że pojawienie się w przestrzeni powietrznej samolotów cywilnych byłoby kolejną okazją do PR-owskiego zagrania Rosjan, że Ukraińcy znów zestrzelili samolot pasażerski.

Jakie zadania mają w czasie wojny lotniska pasażerskie?

Wszystko zależy, gdzie są położone, czy w strefie zagrożenia, czy w oddaleniu od niej. Jeśli są na terenie, gdzie toczą się walki, ich rola jest oczywista. Cywilne porty lotnicze, które są dalej, poza strefą bezpośredniego zagrożenia, ułatwią ewakuację rannych i osób, które muszą wyjść ze strefy zagrożenia w pierwszej kolejności. Służą także jako ważne punkty logistyczne, skąd transporty mogą ruszyć już drogą lądową.

Porty znajdujące się w strefie działań wojennych w czasie konfliktu z pewnością posłużą wojsku. Tam nie będzie cywilnego lotnictwa, nawet nie powinno być cywilnej pomocy humanitarnej – a jeśli już, to bardzo ograniczona i zależna od intensywności działań.

Lotniska w strefie, gdzie toczą się bezpośrednie działania, są przygotowane do szybkiej i dynamicznej zmiany sytuacji i wsparcia walczących oraz przerzutu sił i środków. Jeśli takie lotniska zostają uszkodzone, to zarówno dla samolotów, jak i śmigłowców zawsze istnieją zapasowe możliwości. Samoloty lądują na zawczasu przygotowanych długich odcinkach drogowych, tzw. DOL-ach, prostych i o wiele szerszych, gdzie piloci mogą wylądować i wystartować awaryjnie, uzupełnić paliwo, załadować uzbrojenie. Śmigłowce mają swoje helipady – FARPY – w terenie przygodnym, ale przygotowanym, z możliwością zatankowania paliwa, wykonania drobnych napraw lub załadowania uzbrojenia, amunicji czy zmian modułowego uzbrojenia, np. z rakiet niekierowanych na kierowane, bo zbliżają się czołgi. Takie doraźnie przygotowane lotniska w czasie konfliktów są nie do przecenienia, chociaż dynamika działań w Ukrainie tworzy nowe scenariusze oraz nową taktykę użycia i wykorzystania lotnictwa.

Lotniska z podwójną infrastrukturą cywilno-wojskową, które są na zapleczu konfliktu, tak jak Rzeszów, wyraźnie zyskują na znaczeniu. Czy ta wojna zmienia znaczenie polskich lotnisk na przyszłość?

Lotnisko Jasionka pod Rzeszowem było od lat przygotowywane i wyposażane. Dopracowało się odpowiedniej długości i szerokości drogi startowej i solidnego zaplecza. Dzisiaj to miejsce usytuowane w bezpiecznej odległości, gdzie mogą lądować samoloty specjalnego przeznaczenia, czyli zarówno z żołnierzami i środkami wyposażenia wojskowego, jak i z pomocą humanitarną.

Nie każde lotnisko w Polsce spełnia takie wymagania, bo np. droga startowa jest za krótka, twardość nawierzchni nieodpowiednia i mogą na nich lądować jedynie maszyny o ograniczonym tonażu. Najlepsze systemy naprowadzające mamy w Warszawie, Krakowie i Gdańsku. Ale i te porty nie spełniają wszystkich wymagań dla ciężkich maszyn, a Jasionka spełnia większość wymagań. Ma niezbędną na dziś infrastrukturę do tego, by prawie każdy samolot mógł wylądować i wystartować. Jednak do pełni szczęścia niezbędne jest nowe lotnisko. Swoisty węzeł transportowy do przerzutu, do ruchu powietrzno-lądowego.

Czy w takiej sytuacji, w jakiej Polska znalazła się dzisiaj, rzeczywiście uzasadnione jest budowanie Centralnego Portu Komunikacyjnego (CPK)?

Zdecydowanie tak. Międzynarodowe Zrzeszenie Przewoźników Powietrznych prognozuje, że jeśli Polska zbuduje CPK z całą infrastrukturą, to tylko w pierwszym etapie operowania będzie on w stanie obsłużyć 40 mln pasażerów. Powinien to być węzeł transportowy, lotniczy, kolejowy i drogowy. Z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa Polska takiej infrastruktury nigdy nie posiadała.

Z mojego doświadczenia mogę powiedzieć, że w ponad 40-letniej pracy w wojsku – jako pilota, dowódcy, szefa Lotnictwa Wojsk Lądowych – zawsze zmorą było słabe wyposażenie polskich lotnisk. W tej chwili sytuacja trochę się poprawiła, ale nadal jest daleko od doskonałości. Uważam, że chociaż tempo prac przy CPK nie jest imponujące wobec potrzeb, to musimy dać szansę temu projektowi. Wydarzenia, jakich jesteśmy świadkiem: pandemia, agresja Rosji na Ukrainę i wszystkie inne nieprzewidziane okoliczności, predysponują ten projekt do priorytetów państwa polskiego. Dla świata będzie to sygnał, że do naszego regionu można przylecieć dużymi samolotami i z dużymi ładunkami.

Biorąc pod uwagę to wszystko, o czym mówimy dzisiaj, a szczególnie bezpieczeństwo Polski, to inwestycja potrzebna „na wczoraj”.

Gdyby Ukraina miała takie lotnisko, jakim ma być CPK, dla Rosjan byłoby ono chyba pierwszym celem do zniszczenia?

Tak, oczywiście. Ale jest ogromna różnica między sytuacją w Ukrainie a potrzebami infrastruktury w Polsce. W Ukrainie nikt nie brał pod uwagę wyposażenia portów lotniczych w broń przeciwlotniczą bliskiego i średniego zasięgu. W Polsce lata temu rozpoczęliśmy starania o pozyskanie systemów, które będą przechwytywały w powietrzu obiekty od „piłki tenisowej wzwyż”. I takie narzędzia zintegrowane z systemem obrony powietrznej i przeciwlotniczej wkrótce już będziemy mieli.

W połączeniu z innymi systemami będą one zdolne do przechwytywania nie tylko środków napadu powietrznego, ale i naziemnych, np. Gradów czy Smierczy, które dzisiaj atakują ukraińskie miasta. Programy Wisła, Narew, HIMARS – po pełnym osiągnięciu gotowości bojowej przez Redzikowo, które ma w sobie potencjał tzw. bańki antydostępowej – stworzą swoisty parasol ochronny nad całą Polską.

Dalej, wspólnie z rumuńskim systemem, tworzą gigantyczne możliwości obrony Europy i państw NATO. Niestety, Ukraina nie ma takich możliwości. Gdyby je miała, ta wojna wyglądałaby zupełnie inaczej.

Co dla pana, jako dla lotnika z wielkim doświadczeniem, oznacza, że Antonow-225 Mrija już nie poleci?

Byłem wstrząśnięty, kiedy zobaczyłem zdjęcie zniszczonego samolotu. Przecież Antonow-225 był wcześniej wykorzystywany także przez Rosję. Przez cały świat! Niósł pomoc humanitarną… To był samolot – symbol pokoju.

Niestety, Rosjanie są słynni z tego, że wręcz kochają symbolikę. Kilka miesięcy temu powiedziałem: daję 80–90 procent, że konflikt wybuchnie, i typuję datę rosyjskiej inwazji na 23 lutego. Dostałem wtedy mocno po głowie. Skąd wziąłem tę datę? Właśnie na 23 lutego przypada dzień najbardziej czczony przez Rosjan – Dzień Obrońcy Ojczyzny. Niestety, nie pomyliłem się.

Z oficjalnych informacji wynika,że Rosjanie przejęli tylko kilka lotnisk na terenie Ukrainy – w tym w Hostomelu i Winnicy. Z czego wynika taka taktyka?

Rzeczywiście, może to dziwić osoby cywilne. Ale istnieje potrzeba zachowania części infrastruktury dla potencjalnego zapewnienia w przyszłości kolejnych etapów operacji, które gdzieś w głowie Putina i jego najbliższego otoczenia istnieją, i to w różnych algorytmach.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Biznes
Majówka, wakacje to czas złodziejskich żniw. Jak się nie dać okraść
Biznes
Wada respiratorów w USA. Philips zapłaci 1,1 mld dolarów
Biznes
Pierwszy maja to święto konwalii. Przynajmniej we Francji
Biznes
Żałosne tłumaczenie Japan Tobacco; koncern wyjaśnia, dlaczego wciąż zarabia w Rosji
Biznes
„Nowy gaz” coraz mocniej uzależnia UE od Rosji. Mocne narzędzie szantażu
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił