Firmy zajmujące się importem równoległym kupują leki bezpośrednio od hurtowników w tych krajach Unii, gdzie dane preparaty są tańsze. Potem, po ich przepakowaniu i zmianie etykiet sprzedają na własnym rynku, niezależnie od producentów – i też po niższej cenie (średnio o ok. 10 proc.).
Import równoległy, choć procentowo odgrywa marginalną rolę w obrocie farmaceutykami, jest jednak konkurencją dla koncernów farmaceutycznych, bo zmusza je do obniżek cen. Od lat starają się więc z nim walczyć, m.in. ograniczając dostawy i wprowadzając podwójne ceny: niższe dla hurtowników krajowych, wyższe dla dystrybutorów z zagranicy. Efektem są przeciągające się postępowania przed sądami i Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości.Producenci mają jednak w ręku koronny argument: bezpieczeństwo pacjentów. Wzięła go pod uwagę unijna Dyrekcja Generalna ds. Przedsiębiorstw, która przedłożyła branży dokument, w którym rozważa wprowadzenie zakazu przepakowywania leków. Jej orędownikami stały się koncerny Pfizer, GlaxoSmithKline i SanofiAventis.
Producenci dowodzą, że moment przepakowywania jest „krytyczny” , bo w jego trakcie może dojść do podmiany leków na ich nielegalne podróbki. Importerzy równolegli podkreślają, że leki z importu równoległego są kontrolowane podwójnie, bo przechodzą weryfikację nie tylko przy produkcji, ale właśnie przy przepakowywaniu, które zlecane jest krajowym producentom leków.
Potwierdza to główny inspektor farmaceutyczny Zofia Ulz – jej zdaniem legalne kanały dystrybucji leków, w tym import równoległy, są bezpieczne, i nie zdarzyło się, by tą drogą do obrotu dostał się jakikolwiek podrobiony preparat.
– Zakaz przepakowywania osłabiłby konkurencję na rynku. Uniemożliwi nam działalność, bo nie możemy wprowadzać do obrotu leków z oznaczeniami w języku innego kraju – mówi „Rz” Tomasz Dzitko, szef Stowarzyszenia Importerów Równoległych Produktów Leczniczych i jednocześnie prezes zajmującej się importem spółki Delfarma.