Chodzi o program, który wśród rolników cieszył się wielkim wzięciem. Pod koniec ubiegłego roku o unijne dofinansowanie modernizacji gospodarstw wnioski złożyło 18 tys. chętnych na łączną kwotę 2,4 mld zł.
W ośmiu województwach (dolnośląskim, kujawsko-pomorskim, lubuskim, opolskim, pomorskim, warmińsko-mazurskim, wielkopolskim i zachodniopomorskim) przyjmowanie wniosków zakończono już pierwszego dnia. Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa w ciągu pół roku miała je zweryfikować i zacząć podpisywać umowy. Ale do sierpnia tysiące wniosków leżały w agencji zapakowane w worki i nikt do nich nie zaglądał.
– Kiedy w 2007 r. agencja ogłaszała nabór do programu, nie miała akredytacji na pełną weryfikację, podpisanie umów i wypłaty. Wszystko robiono w przedwyborczej gorączce, pośpiechu. Nie było właściwej informacji, jak dobrze wypełnić wniosek – wyjaśnia w rozmowie z „Rz” Marek Kassa, rzecznik agencji. – W końcu w sierpniu ARiMR dostała na ten program akredytację, z czym wiązało się m.in. niezbędne oprogramowanie. Trzeba było wydłużyć godziny pracy, więcej pracowników skierować do przeglądania wniosków, wprowadzić pracę na dwie zmiany w oddziałach i biurach.
Do początku października sprawdzono 6160 wniosków(34 proc.). Okazało się, że tylko niecałe 2 proc. jest poprawnych, a 1 proc. nie kwalifikuje się do ubiegania o dotację. Reszta musi wrócić do rolników do poprawienia.
– Najczęściej brakuje dokumentów potwierdzających tytuł prawny do gospodarstwa. Nie ma wymaganego planu rozmieszczenia budynków czy oferty przy planowanym zakupie nowej maszyny – wylicza rzecznik i dodaje, że długie oczekiwanie na dotacje skutkuje też zmianami planów rolników. – Kupują maszyny w innych niż deklarowane firmach i teraz musimy to nanosić do wniosku – wyjaśnia.