Temat gazociągu zdominował wczorajsze spotkanie premierów Rosji i Finlandii. Po nim szef rosyjskiego rządu Władimir Putin mówił, że „Europa musi zdecydować, czy potrzebuje rurociągu Nord Stream czy nie”.
Władimir Putin nieprzypadkowo wybrał na adresata gościa z Finlandii, ponieważ ten kraj należy wraz ze Szwecją, Litwą, Estonią i Polską do grupy sprzeciwiającej się inwestycji na dnie Bałtyku. Rosyjski koncern Gazprom próbuje przeforsować projekt wspólnie z niemieckimi firmami BASF i E.ON oraz holenderską Gasunie, jak dotąd bez skutku. Dlatego konsorcjum inwestorów przesunęło termin oddania rurociągu do użytku z 2010 na 2012 r., a trwający kryzys finansowy może jeszcze opóźnić budowę. Dzięki inwestycji Rosjanie nie tylko zwiększyliby znacząco eksport surowca do Europy, bo rurociąg ma transportować nawet 55 mld m sześc. gazu rocznie, ale jednocześnie mogliby ograniczyć rolę krajów dotąd najważniejszych dla rosyjskiego tranzytu do Europy (Ukrainy, Białorusi, Polski).
Władimir Putin zapowiedział, że jeśli gazociąg jest niepotrzebny, to Rosja wybuduje zakłady skraplania i w postaci LNG surowiec będzie sprzedawać na dowolnych rynkach (transport zapewnią statki).
[wyimek]8 mld euro ma kosztować budowa rurociągu przez Bałtyk bez przygotowania złóż do eksploatacji[/wyimek]
Ale wtedy gaz będzie droższy, niż gdyby był transportowany rurociągiem. Do tej pory strona rosyjska używała różnych argumentów, by przekonać przeciwników budowy rurociągu przez Bałtyk. Najczęściej zapewniano, że rurociąg poprawi bezpieczeństwo dostaw gazu do Unii, która jest najważniejszym klientem Gazpromu. A na zarzuty, iż inwestycja na taką skalę może być groźna ze względu na zalegającą w Bałtyku broń chemiczną z czasu obu światowych wojen, szefowie konsorcjum Nord Stream odpowiadali, że dno morskie zostało zbadane.