Do takich wniosków doszli uczestnicy panelu poświęconego warunkom uczciwej debaty publicznej, który prowadził redaktor naczelny „Rzeczpospolitej“ Paweł Lisicki. Dyskusję początkowo zdominowała polemika z tezą Jacka Karnowskiego, kierownika redakcji Panoramy w TVP, że w Polsce nie ma wciąż debaty publicznej z prawdziwego zdarzenia. - Często to, co z perspektywy zagranicy wydaje się debatą, w Polsce jest obserwowaniem występów polityków. Oczekuje się od nich wypełniania takich ról, a nie pomysłów na rozwiązywanie konkretnych problemów - twierdził Karnowski.
Z tym poglądem nie zgadzał się Frederik Pleitgen, korespondent CNN w Berlinie. – Wielokrotnie przekonałem się, że to nie media kreują groteskowy obraz polityków, ale oni sami odgrywają takie role. Jednak, jeśli nie mają możliwości wywierania wpływu na media, te ostatnie mogą zawsze uzupełnić przekaz komentarzem i nadać mu odpowiednie proporcje – mówił Pleitgen.
- Uczciwa debata publiczna zależy od dwóch parametrów. Po pierwsze, uczciwi powinni być uczestnicy tej debaty. Oznacza to, że politycy będą przedstawiać swoje programy rzetelnie, a nie populistycznie. Drugi niezbędny warunek to uczciwość samych mediów – mówił Grzegorz Kozak z Telewizji Polsat.
Według Frederika Pleitgena, sposobem na wyjście z impasu, w jakim znalazła się debata publiczna, mogą być media społeczne. – Na przykład blogi lub portale społecznościowe. Jeśli coś zrobię nie tak, natychmiast na moim koncie na Facebooku mogą pojawić się komentarze, że piszę bzdury – mówił korespondent CNN w Berlinie.
Zdaniem Grzegorza Kozaka, w dyskusjach na portalach internetowych nie przebijają się jednak często głosy merytoryczne. - Odbiorcy są powierzchowni – mówił Kozak. – O ile nam, przedstawicielom mediów, trudno jest odsiewać plewy i znajdować pojedyncze wypowiedzi osób naprawdę zaangażowanych w poruszaną tematykę, tym trudniej oczekiwać od przeciętnego czytelnika, aby brnął przez kilkaset komentarzy w poszukiwaniu tych kilku właściwych.