We wrześniu 2009 r. na targach we Frankfurcie zadebiutował model Leon Cupra R. Był niczym okruszek spadający z pańskiego stołu, przy którym ucztują nieliczni wybrańcy – kierowcy wyścigowych maszyn. Tym modelem Seat, triumfujący wówczas w wyścigowych mistrzostwach świata samochodów turystycznych (WTCC), chciał bowiem dać zwykłym śmiertelnikom namiastkę emocji jakie towarzyszą ujeżdżaniu wyścigowych wózków.
Cupra WTCC napędzana jest silnikiem TDI, w cywilnej odmianie najszybszego „leosia” pod maską zamknięto dwulitrową, benzynową jednostkę napędową z turbodoładowaniem i bezpośrednim wtryskiem paliwa. Silnik podkręcono aż do 265 KM (o 15 KM więcej niż w Cuprze bez literki R). Pozwoliło to skrócić czas rozpędzania auta do setki do 6,2 sekund.
Pokryte śniegiem i lodem drogi to nie najlepsze warunki do sprawdzenia możliwości przednionapędowego auta z tak mocnym silnikiem. Imponujące wielkością 19-calowe koła z oponami o profilu 235/35, stworzono z myślą o klejeniu się do gładkiego asfaltu, a nie do mielenia śniegu. Jednak wyskalowany do 300 km/h prędkościomierz i bulgoczący dźwięk silnika przerywany sykiem turbosprężarki kuszą.
Gdy udało mi się znaleźć kawałek odśnieżonej drogi, śmielej wcisnąłem pedał przyspieszenia. Strzałka obrotomierza umieszczonego na wprost wzroku kierowcy momentalnie poszybowała w górę.
Auto błyskawicznie nabiera prędkości, jednak siła napędowa ani przez moment nie wyrywa kierownicy z dłoni. Czy to na prostej, czy na zakrętach, samochód cały czas zachowuje zadany kierunek jazdy. Bez problemu można się dogadać z układem kierowniczym.