Reklama

Zaniechanie jest wyborem, tyle że gorszym

Czas kuglarskich sztuczek się skończył. Przed nami schody. Dlatego nawet w roku wyborczym minister finansów musi podejmować trudne decyzje dotyczące finansów publicznych. Równocześnie inflacja może wpłynąć na decyzje o podwyższeniu stóp procentowych. Stan polskiej gospodarki oceniają doradca prezesa NBP i członek Rady Polityki Pieniężnej

Aktualizacja: 09.02.2011 09:47 Publikacja: 09.02.2011 02:42

Zaniechanie jest wyborem, tyle że gorszym

Foto: Fotorzepa, Szymon Łaszewski Szymon Łaszewski

Red

Politykę gospodarczą czekają tu i teraz trudne wybory. W tym tekście nie chcemy już dyskutować o tym, dlaczego tak się stało (wypowiadaliśmy się w tej sprawie w ostatnich latach wiele razy). Wolimy pokazać zasadniczy dylemat, przed którym stoją osoby odpowiedzialne za politykę gospodarczą, i konsekwencje określonego sposobu jego rozstrzygnięcia.

W 2010 r. deficyt sektora finansów publicznych przekroczył 8 proc. PKB! To dla rynków finansowych dzwonek alarmowy. W 2003 r. już przy znacznie niższym poziomie deficytu (6,1 proc. PKB) inwestorzy portfelowi przystąpili do wyprzedaży polskich obligacji, mimo że fundamenty gospodarki w sferze realnej były korzystne i do tego zbliżała się data akcesji Polski do Unii Europejskiej. Inwestorzy ocenili, że ponoszą straty, bowiem za pożyczanie swoich pieniędzy otrzymują niższą cenę, niż powinni. Zadziałali automatycznie i złoty gwałtownie się osłabił.

[srodtytul]Polska gorszaod Hiszpanii[/srodtytul]

W styczniu 2011 r. Ministerstwo Finansów wyemitowało dzisięcioletnie obligacje w euro, po rentowności o 10 punktów bazowych wyższej niż w przypadku analogicznych obligacji hiszpańskich. A przecież Hiszpania to jeden z krajów strefy euro najmocniej zaatakowanych przez światowy kryzys finansowy, mający poważne kłopoty gospodarcze i finansowe. Od paru miesięcy rośnie też rentowność polskich obligacji denominowanych w złotych. To pokazuje, ile relatywnie „tracą” ci inwestorzy, którzy kupowali polskie papiery skarbowe wcześniej (wyższa rentowność bowiem oznacza niższą cenę). Systematycznie w naszych tekstach nawoływaliśmy rząd i ministra finansów do ograniczenia potrzeb pożyczkowych. Teraz jest to już absolutnie konieczne. Zacieśnienia polityki fiskalnej nie można uniknąć, mimo że mamy rok wyborczy.

Minister Jacek Rostowski jest z pewnością tego świadom, skoro publicznie zapowiada, że w 2011 r. zostanie dokonana konsolidacja w całym sektorze publicznym rzędu 2,8 – 2,9 proc. PKB. Pytanie, czy to realne?

Reklama
Reklama

[wyimek]Systematycznie nawoływaliśmy rząd i ministra finansów do ograniczenia potrzeb pożyczkowych. Teraz jest to już absolutnie konieczne[/wyimek]

Zakładamy, że w bieżącym roku samorządy terytorialne zmniejszą swój deficyt o 0,5 – 0,8 proc. PKB. Wynika to z przekonania, że w 2010 r. zadłużały się ponad normę, bo był to rok wyborów samorządowych. Wiele miast osiągnęło przy tym górną ustawowo dopuszczalną granicę zadłużenia, a jednocześnie zaostrzone zostały kryteria ich zadłużania się.

Może też pomóc relatywnie wysokie tempo wzrostu gospodarczego, prognozowane w obecnym roku powyżej 4 proc. Jeśli tak będzie, to deficyt podsektora ubezpieczeń społecznych może się zmniejszyć, bowiem mniejszej dotacji będzie potrzebował Fundusz Ubezpieczeń Społecznych. Doświadczenie z poprzednich lat wykazuje, że spadek dynamiki gospodarczej powoduje odczuwalne zwiększenie deficytu w tym podsektorze i odwrotnie – jego deficyt spada, a nawet pojawia się nadwyżka w okresie wysokiego wzrostu. Tak było na przykład w 2007 r., kiedy odnotowano nadwyżkę 12,7 mld zł (1,1 proc. PKB). Możemy zatem przyjąć, że kontrybucja ubezpieczeń społecznych do konsolidacji fiskalnej może być w podobnej wielkości jak w przypadku samorządów terytorialnych.

[srodtytul]Walka z deficytem[/srodtytul]

Z kolei w sektorze centralnym deficyt budżetowy ma być w 2011 r. mniejszy o 4 mld zł od wykonanego w roku poprzednim (odpowiednio 40,2 mld w stosunku do 44,2 mld zł, co oznacza spadek o trochę więcej niż ,0,25 proc. PKB). Z drugiej jednak strony Ministerstwo Finansów zakłada, że deficyt w „budżecie unijnym” będzie o 4 mld zł większy niż w 2010 r. Tak więc poprzednio wskazany efekt może zostać zniwelowany. Przewidywany wzrost gospodarczy w 2011 r. da jednak dodatkowy efekt konsolidacyjny rzędu 0,5 proc. PKB.

[wyimek]Plan Rostowskiego księgowosię spina, ale przy spełnieniu się wszystkich optymistycznych założeń[/wyimek]

Reklama
Reklama

Licząc wszystko optymistycznie – czyli że oczekiwane efekty wystąpią, i to w górnej skali oszacowania – można oczekiwać, że da to łączny wynik konsolidacyjny na poziomie około 2 proc. PKB. Pozostałą część zamierzenia (0,8 proc. PKB) ma przynieść ograniczenie przekazywania składek do OFE. O ile oczywiście zostanie to uchwalone w proponowanej przez rząd skali i wejdzie w życie od II kwartału.

[srodtytul]Wyliczenia ministra i sprawa OFE[/srodtytul]

„Plan Rostowskiego” księgowo się spina, ale przy spełnieniu się wszystkich optymistycznych założeń. Może być jednak inaczej, i to z co najmniej kilku powodów. Samorządy terytorialne mogą się dalej zadłużać, bo ich dochody własne i dotacje z budżetu centralnego wzrosną niewiele, a będą chciały dokończyć rozpoczęte inwestycje oraz szybko sięgać po środki unijne, których pula przewidziana na lata 2007 – 2013 będzie się zawężać. W przypadku dużych miast będzie to możliwe, mimo zaostrzonych kryteriów, poprzez zadłużanie się spółek komunalnych i miejskich.

[wyimek]Propozycje rządu dotyczące OFE wywołują opóri trudno być pewnym, że zostaną uchwalone w założonym kształcie i terminie[/wyimek]

W I połowie 2011 r. wzrost gospodarczy prawdopodobnie przekroczy 4,5 proc. Taki rezultat będzie następstwem efektu niskiej bazy w roku poprzednim oraz przyspieszenia gospodarki w II połowie 2010 r. Ale już w II połowie 2011 r. możliwe jest znaczące obniżenie tempa wzrostu. Nie widać bowiem nowych impulsów go pobudzających, natomiast wystąpią znaczące czynniki chłodzące gospodarkę, jak: zamrożenie płac w budżetówce, niska dynamika płac w sektorze przedsiębiorstw, obniżenie dynamiki eksportu, co będzie wynikać z narastania presji inflacyjnej w krajach wysoko rozwiniętych i podniesienia u nich stóp procentowych, to zaś spowoduje obniżenie tam dynamiki gospodarczej.

Propozycje rządu dotyczące OFE wywołują opór i trudno być pewnym, że zostaną uchwalone w założonym kształcie i terminie.

Reklama
Reklama

Trzeba też przyjąć, że Rada Polityki Pieniężnej rozpoczęła zaostrzanie polityki pieniężnej, o czym świadczy nie tylko podniesienie przez nią podstawowych stóp procentowych w styczniu bieżącego roku, ale także wypowiedzi prezesa NBP. Analitycy rynkowi oceniają, że w tym roku stopy procentowe NBP zostaną podniesione nawet o 150 punktów bazowych, czyli w przypadku stopy referencyjnej do poziomu 5 proc.

[srodtytul]Inflacja i stopy procentowe[/srodtytul]

Połączenie zacieśnienia fiskalnego w skali zakładanej przez Ministerstwo Finansów z zaostrzeniem polityki pieniężnej (w skali zakładanej przez rynki finansowe) może spowodować, analogicznie jak w przypadku 2005 r., mocny spadek dynamiki popytu krajowego i ostre obniżenie inflacji. Z tym, że wtedy gospodarka polska szła ostro w górę, a obecnie ożywienie jest jednak niepewne, przede wszystkim z powodu niesprzyjającej sytuacji zewnętrznej. Przewidujemy, że nałożenie się na siebie równocześnie dwóch silnych zacieśnień, fiskalnego i pieniężnego, oznaczać będzie, że gospodarka zostanie schłodzona i tempo wzrostu gospodarczego w 2012 r. spowolniłoby i zeszłoby nawet poniżej 2 proc.

W państwach wysoko rozwiniętych w 2011 r. nastąpi zasadnicza zmiana wynikająca z narastania tendencji inflacyjnych, które są nieuchronnym następstwem monetarnego pobudzania ich gospodarek. Regularnie pisząc od dwóch lat komentarze na temat funkcjonowania polskiej gospodarki w warunkach globalnego kryzysu, ostrzegaliśmy, że po pewnym czasie niskoinflacyjne środowisko gospodarcze wyraźnie się zmieni. Teraz tak się właśnie dzieje. Trwające przez dwa lata luzowanie polityki pieniężnej i fiskalne stymulowanie gospodarki spowodowało teraz wzrost cen surowców i żywności. I ta tendencja szybko nie ustąpi. Kanałem handlowym i do nas dociera inflacyjna fala. Nie ma rady, RPP będzie musiała podnosić stopy procentowe.

[srodtytul]Ekonomia kontra wybory parlamentarne[/srodtytul]

Reklama
Reklama

Jeśli ministrowi Rostowskiemu i rządowi uda się przeprowadzić i uzyskać wszystko, co zostało zapowiedziane i zamierzone, a tym samym odczuwalnie obniżyć potrzeby pożyczkowe państwa, to można przyjąć, że koszty obsługi długu nie będą znacząco rosły, bowiem rynki uznają, że sytuacja jest przez rząd kontrolowana i stabilna.

Może być jednak inaczej i zwycięży pokusa uniknięcia jeszcze w roku wyborczym zacieśnienia fiskalnego. Gdyby tak się miało stać, to szybko ujawnią się negatywne tego skutki. Schemat jest prosty i znany z innych krajów: jeszcze wyższe potrzeby pożyczkowe, reakcja rynku, znaczne podwyższenie rentowności polskich papierów skarbowych, w końcu pułapka zadłużenia. Polityka pieniężna musi się wtedy automatycznie dostosować do podwyższonej krzywej rentowności. W konsekwencji nastąpi mocniejsze zacieśnienie polityki pieniężnej i silniejsze obniżenie dynamiki wzrostu gospodarczego.

Trzeba przy tym uwzględnić, że w najbliższym okresie dwa czynniki będą tak czy owak pchały rentowność polskich obligacji w górę. Pierwszy to konieczność podwyższania stóp procentowych NBP w reakcji na nasilanie się tendencji inflacyjnych stymulowanych czynnikami zewnętrznymi. Drugi to rozpoczęcie przez Europejski Bank Centralny zaostrzania polityki pieniężnej i podnoszenia stóp procentowych. A to znowu wywrze presję na podnoszenie stóp procentowych przez NBP. Rzecz w tym, aby utrzymać niezbędny poziom dysparytetu europejskich i polskich stóp procentowych. Gdyby teraz poziom tego dysparytetu znacząco obniżyć, to nastąpiłoby gwałtowne osłabienie złotego i rosłaby presja inflacyjna. Na naszą niekorzyść działa też niepewność w strefie euro. Ewentualne finansowe załamanie się Hiszpanii, Belgii lub Włoch przysporzy nam dodatkowych kłopotów.

[srodtytul]Wyższe stopy procentowe i zmiany w budżecie[/srodtytul]

Konkluzja naszego wywodu jest następująca. Znaleźliśmy się w takiej sytuacji, że jedyny w miarę bezpieczny scenariusz to obecnie równoległe zacieśnienie polityki fiskalnej oraz polityki pieniężnej. Da się wówczas utrzymać potrzeby pożyczkowe w ryzach i nie wpaść w pułapkę zadłużenia. A jednocześnie obniżenie tempa wzrostu gospodarczego, choć nieuniknione, będzie umiarkowane i przejściowe (cztery – sześć kwartałów).

Reklama
Reklama

Jeżeli jednak konsolidacja fiskalna w przewidywanej przez ministra Rostowskiego skali nie nastąpi i nadal zamiast faktycznych działań będziemy mieli tylko zapowiedzi i księgowe manipulacje, to wkrótce zachowanie zagranicznych inwestorów, którzy rozpoczną wyprzedaż polskich obligacji, gwałtownie zdestabilizuje sytuację. Wówczas NBP, aby ją ratować i uchronić nas przed deprecjacją złotego i wysoką inflacją, będzie musiał znacznie szybciej i wyżej podnieść stopy procentowe. A to oznacza, że gospodarka zostanie zamrożona. Nastąpi wygaszenie wzrostu i przypuszczalnie recesja. Trajektoria rozwoju Polski zostanie trwale obniżona.

Naszym zdaniem przeczekać i przedtem się nie opłacało, i coraz bardziej się nie opłaca. Bez faktycznej konsolidacji fiskalnej, nawet jeżeli Ministerstwu Finansów udadzą się kolejne emisje obligacji, ich rentowność będzie musiała być wyraźnie wyższa. W 2010 r. przeciętne koszty obsługi zadłużenia to 5,5 proc. wartości emisji długu. W 2011 r. prawdopodobnie nowy dług będzie generował koszty rzędu 6 proc. i więcej. A bez rozpoczęcia konsolidacji zapewne jeszcze więcej.

Rekomendując politykę skojarzenia dwóch zacieśnień jako najlepszą z obecnie możliwych, dostrzegamy, że nie jest to polityka łatwa. Pomijając już koszty polityczne i gospodarcze tej polityki (ale też polityki bezkosztowej nie ma), jest ona wymagająca również dlatego, że nie powiedzie się bez bardzo dobrej komunikacji i współdziałania na linii rząd (MF) – NBP.

Każda z tych instytucji musi robić swoje, a jednocześnie, aby nie przestrzelić i nie zaostrzyć warunków gospodarowania ponad miarę, współpracować z drugą. Tu żadna strona nie może niczego narzucić drugiej, ale też nie może osiągnąć powodzenia sama. A jednocześnie podstawą sukcesu jest konsekwencja i wiarygodność. Czas kuglarskich sztuczek się skończył. Przed nami schody.

Dr Mirosław Gronicki jest byłym ministrem finansów i doradcą prezesa NBP. Prof. Jerzy Hausner jest członkiem Rady Polityki Pieniężnej oraz byłym wicepremierem i ministrem gospodarki, pracy i polityki społecznejŚródtytuły pochodzą od redakcji

Biznes
Ostrzeżenie szefa NATO, eksport polskich kosmetyków i cła Meksyku na Chiny
Biznes
Nowa Jałta, czyli nieznane szczegóły planu Donalda Trumpa
Materiał Promocyjny
Polska jest dla nas strategicznym rynkiem
Biznes
MacKenzie Scott rozdaje majątek. Była żona Bezosa przekazała ponad 7 mld dolarów
Materiał Promocyjny
Jak producent okien dachowych wpisał się w polską gospodarkę
Biznes
Bruksela pod presją, kredyty Polaków i bariery handlowe w UE
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama