Reklama

Energetyczne koło ratunkowe

Nie ma dziś eksperta, który zaryzykowałby przedstawienie optymistycznej prognozy dla branży budowlanej na rozpoczęty niedawno rok – ocenia prezes spółki Bilfinger Berger Budownictwo.

Publikacja: 08.02.2013 01:10

Energetyczne koło ratunkowe

Foto: archiwum prywatne

Red

Liczby mówią same za siebie: w roku 2012 dynamika produkcji budowlano-montażowej była kilkunastokrotnie mniejsza niż rok wcześniej, a jedyny wskaźnik, który poszedł w górę, to liczba bankructw firm budowlanych. Trzeba jednak odpowiedzieć sobie na pytanie o przyczyny pogłębiającej się zapaści. Kryzys, który dotyka całej polskiej gospodarki, nie jest żadnym wytłumaczeniem. Przyczyn należy szukać również w istniejącym modelu realizacji zamówień publicznych.

Z logicznego punktu widzenia mamy do czynienia z paradoksem. W 2012 roku na budowę i modernizację dróg przeznaczono rekordową kwotę około 30 mld zł, z której wydano około 22 mld. Wydawałoby się więc, że branża budowlana nie tylko nie odczuje dotkliwie skutków kryzysu, ale wręcz polepszy swoją sytuację. Tymczasem „Polska w budowie" okazała się dla setek firm nie szansą na rozwój, ale gwoździem do trumny.

Sądzę, że problem będzie w najbliższym czasie tylko narastał. Jego źródłem jest nie tylko niedoskonałe prawo, choć o złych zapisach m.in. w prawie zamówień publicznych można by napisać grubą książkę. Bardziej szkodliwe są praktyki niektórych urzędników. Z całą odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że relacje na linii: zamawiający – wykonawca w tym przypadku przypominają relacje kaprala z szeregowym. Nie ma dyskusji, nie ma nawet pozorów partnerstwa – są tylko polecenia, często pozbawione kontraktowej i prawnej podstawy. Ich kwestionowanie spotyka się prawie zawsze z ostrą reakcją i oskarżeniem wykonawcy o nierzetelność. W rezultacie obie strony, zamiast rozmawiać o sposobie wyjścia z impasu, okopują się na swoich pozycjach, a sprawa znajduje finał w sądzie. Nie trzeba dodawać, że wpływa to negatywnie na terminy i sposób realizacji inwestycji. Za takie konsekwencje złych praktyk zamawiającego płacą wszyscy podatnicy.

Przyjrzyjmy się jednak argumentom urzędników. Zgodnie z głoszoną tezą, firmy budowlane robią, co mogą, by omijać kontraktowe zapisy. Oznaczałoby to, że wykonawcy wolą narazić się na konieczność zapłaty wielomilionowych kar i odszkodowań, zamiast po prostu zrealizować inwestycję. Trzeba przyznać, że to dość karkołomna teza. Rozumując zgodnie z tą logiką, międzynarodowe koncerny coraz częściej myślą o wycofywaniu się z udziału w inwestycjach infrastrukturalnych w Polsce, bowiem tylko u nas urzędnicy pilnują interesu publicznego, a we Francji, Niemczech czy Hiszpanii wykonawca działa, jak chce. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie. Tempo i skala inwestycji drogowych w państwach Europy Zachodniej – na przykład w Portugalii i Hiszpanii – były możliwe do osiągnięcia nie tylko dzięki unijnym funduszom, ale również dzięki zapewnieniu przez zamawiającego warunków do sprawnej realizacji tych przedsięwzięć. W tych krajach urzędnikom zależy przede wszystkim, by inwestycja była zrealizowana jak najlepiej i jak najszybciej, a każdy pojawiający się problem został możliwie prędko rozwiązany. Dokładnie tak, jak w przypadku inwestycji prywatnych. W Polsce – takie mam odczucie – sukcesem jest nie tyle doprowadzenie do końca inwestycji, co prowadzenie dziwnej gry z firmami budowlanymi. Kontrakt, którego zapisy są tak interpretowane, by obowiązki miał jedynie wykonawca, to autorski pomysł strony publicznej.

W tej sytuacji firmy budowlane z nadzieją patrzą na planowane inwestycje w branży energetycznej. Największe koncerny – m.in. PGE i Tauron – mimo cięć spowodowanych złą koniunkturą gospodarczą w najbliższych latach będą realizować wielkie przedsięwzięcia o kluczowym znaczeniu dla bezpieczeństwa energetycznego Polski. To projekty obliczone na lata, o dużej skali i, co za tym idzie, sporymbudżecie. Realizacja zamówień, w których stroną jest spółka, a nie urząd, przebiega – co tu dużo kryć – nieporównanie lepiej niż w przypadku inwestycji drogowych. Szykuje się więc ostra walka o zamówienia, chociaż nie spodziewałbym się znacznego spadku oferowanych cen. Pogląd, zgodnie z którym to wykonawcy windują budżety realizacji inwestycji, należy do absurdalnych, ale niestety wciąż żywych stereotypów. Można być elastycznym – do pewnego poziomu – jeśli chodzi o marżę wykonawcy, ale nie da się zmniejszyć kosztów stałych, które stanowią gros proponowanego budżetu. Jak kończy się wybieranie ofert z ceną skalkulowaną poniżej kosztów, dobitnie wykazały losy kilku inwestycji drogowych. Przykładem z sektora energetycznego może być los przetargu na budowę nowego bloku w Elektrowni Turów. Postępowanie zakończyło się fiaskiem, bo oferty, które wpłynęły, opiewały na kwoty znacząco wyższe od budżetu założonego przez PGE.

Reklama
Reklama

Firmy budowlane nie działają w próżni, ale prowadzą rachunek zysków i strat. Udział w publicznych inwestycjach drogowych wielu z nich przyniósł, zamiast spodziewanych zysków, poważne problemy. Dlatego obietnice kolejnych miliardów złotych, wyasygnowanych na autostrady i drogi ekspresowe, nie budzą w branży ani entuzjazmu, ani nadziei na lepsze jutro. Z sytuacji wokół drogowych inwestycji firmy budowlane wyciągnęły już wnioski. Najwyższy czas, by o wnioski pokusiła się strona publiczna.

Biznes
Gwarancje dla Ukrainy, AI ACT hamuje rozwój, zwrot Brukseli ws. aut spalinowych
Biznes
Polskie firmy chcą zamrożenia AI Act
Biznes
Nowe technologie nieodłączną częścią biznesu
Biznes
Biznes o cyrkularności – co mówią liderzy zmian
Biznes
UE przedłuży życie samochodów spalinowych
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama