Złoto ma za sobą najlepsze trzy tygodnie od listopada 2011 r. W tym czasie podrożało o około 9 proc. Wcześniej przez dziewięć miesięcy kruszec niemal nieprzerwanie taniał, tracąc w tym czasie ponad 30 proc.
Wśród analityków dominuje opinia, że na tym odbicie na rynku złota się zakończy. Średnio prognozują, że pod koniec roku uncja będzie kosztować mniej więcej tyle ile dziś, czyli około 1336 dol. (4250 zł). Niewiele więcej, bo około 1400 dol., będzie trzeba za nią zapłacić za trzy lata.
Koniec gry
Za najważniejszy powód przeceny złota – uchodzącego na rynkach za polisę ochronną na wypadek inflacji – analitycy uważają brak presji inflacyjnej na świecie, pomimo bezprecedensowo łagodnej polityki pieniężnej głównych banków centralnych. W maju w krajach Organizacji ds. Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) ceny wzrosły o zaledwie 1,5 proc. rok do roku. Tymczasem amerykańska Rezerwa Federalna już od kilku tygodni sygnalizuje, że szykuje się do wygaszenia programu ilościowego łagodzenia polityki pieniężnej (QE), czyli skupu aktywów za wykreowane pieniądze. To dodatkowo ogranicza ryzyko, że inflacja mocno przyspieszy.
– Słabsze dane gospodarcze z USA, w połączeniu z malejącą inflacją, mogą wydłużyć nieco program QE, co podbije cenę złota. Ale koniunktura w USA się poprawia, więc QE stopniowo zostanie wygaszony. To jest koniec gry, na który inwestorzy na rynku złota muszą się przygotować – wskazywał w minionym tygodniu Gary Clark, analityk surowcowy w Roubini Global Economics, firmie założonej przez znanego ekonomistę Nouriela Roubiniego.
Zły punkt odniesienia
Ale ten scenariusz nie wszystkich przekonuje. Optymistyczną prognozę dla złota przedstawił ostatnio Dennis Gartman, autor popularnego biuletynu inwestycyjnego „The Gartman Letter", który w 2011 r. trafnie przewidział nadchodzącą przecenę kruszcu. – Cięcia budżetowe w strefie euro sprzyjają deflacji, a nie inflacji, przed którą złoto stanowi zwykle zabezpieczenie – tłumaczył wtedy w rozmowie z „Parkietem".