Reklama

Bankowcy: przede wszystkim musimy chronić depozyty

Dlaczego banki zaczęły pozywać frankowiczów? Mówili o tym przedstawiciele sektora podczas debaty „Roszczenia banków wobec frankowiczów. Czemu mają służyć pozwy o zwrot kosztów kapitału wobec kredytobiorców?".

Publikacja: 03.02.2022 00:00

Już od lat do sądów trafiają pozwy frankowiczów, w których kredytobiorcy domagają się unieważnienia umów kredytowych. Ale jak podkreślił prowadzący debatę Marcin Piasecki, teraz mamy falę pozwów skierowanych przez banki przeciwko kredytobiorcom. Instytucje finansowe domagają się w nich wynagrodzenia za korzystanie z kapitału. A towarzyszą temu kwestie rozbieżnych interpretacji uchwały Sądu Najwyższego z maja 2021 r., dotyczącej spraw frankowych.

Reklama
Reklama

Bycie wierzycielem jest przekleństwem

Skąd te pozwy banków wobec frankowiczów? Tadeusz Białek, wiceprezes Związku Banków Polskich, odniósł się do uchwały Sądu Najwyższego. Wskazywał, że uchwała, która określiła trzyletni termin przedawnienia roszczeń bankowych, jest – według niego – „nie do końca precyzyjna", ponieważ termin ten liczy się „od zakwestionowania przez klientów klauzul w umowach, a takim ewidentnym zakwestionowaniem tych klauzul jest złożenie pozwu".

W związku z tym wszystkie pozwy, które zostały złożone przeciwko bankom w 2018 r., są zagrożone trzyletnim terminem przedawnienia. Stąd akcja ze strony banków, która jest formą obrony roszczeń instytucji finansowych. Według Białka bank, zarządzając portfelem, nie może sobie pozwolić na zarzut wejścia w termin przedawnienia czy niedochowania należytej staranności. Przerwaniem biegu przedawnienia jest złożenie pozwu.

– Dlatego banki nie miały innego wyjścia – przy takim podejściu Sądu Najwyższego do liczenia terminu przedawnienia – podkreślił Białek.

Tłumaczył też, że banki domagają się zarówno „wynagrodzenia za korzystanie z kapitału", jak i „zwrotu z kapitału". – Szkoda, że Sąd Najwyższy nie skorzystał z wypowiedzi prof. Ewy Łętowskiej, która wskazywała, że termin przedawnienia powinien być liczony od momentu prawomocnego wyroku – wtedy zachowany zostałby konstytutywny charakter uchwały. Dlatego, że Sąd Najwyższy przychylił się do koncepcji trzyletniego terminu przedawnienia od momentu zakwestionowania, banki przystąpiły do niezbędnych działań – zaznaczył Białek.

Reklama
Reklama

Z kolei Cezary Stypułkowski, prezes mBanku, zdradził, że jego bank złożył już „znaczną liczbę pozwów" przeciwko frankowiczom, oraz podkreślił, że jest to „duże obciążenie dla banków, ponieważ w każdej sprawie bank, inaczej niż klient, wnosi wysoką opłatę sądową". Wskazał też na rolę banków w kontekście złagodzenia problemu braku mieszkań w pierwszej dekadzie XXI wieku, kiedy w dorosłość wchodziły roczniki z wyżu demograficznego. W tamtym okresie w Polsce nie było wystarczająco dużo kapitału złotowego, a z uwagi na ówczesną inflację stopy procentowe były dość wysokie, co odcinało wielu klientów od kredytu złotowego. Dlatego sektor bankowy zaimportował wtedy ze świata miliardy franków.

– Mamy z tego tytułu zobowiązania zewnętrzne i musimy je jeszcze przez wiele lat spłacać. Poza tym bronimy interesów naszych deponentów. Gdybyśmy przyjęli, że kapitał nam się nie należy, oznaczałoby to – także według KNF – stratę dziesiątków miliardów złotych, co równałoby się z upadkiem kilku banków i kryzysem sektora. Bycie wierzycielem w Polsce jest przekleństwem. Gdyby przyjąć założenie, że można pożyczyć, nie oddać i nie zapłacić za użytkowanie kapitału, byłby to koniec bankowości – mówił Stypułkowski.

Jego zdaniem ani klienci, ani banki nie przewidzieli spadku wartości złotego w stosunku do franka szwajcarskiego, jednak nie może być to argument do niespłacania zobowiązań. Stypułkowski wskazywał, że słabszy złoty nie jest winą banków. Na przykład notowania czeskiej korony w stosunku do franka szwajcarskiego w ciągu dwudziestu lat spadły o 9 proc., a do pamiętnego stycznia 2015 r., inaczej niż w Polsce, wręcz rosły. Według prezesa mBanku pokazuje to, że dla spadku złotego kluczowe znaczenie miała jakość polityki budżetowej i pieniężnej, a nie działalność sektora bankowego.

– Z punktu widzenia zarządu banku musimy brać pod uwagę aspekt prawny tej sprawy, co w praktyce oznacza, że nie możemy stracić terminów przedawnienia. Dlatego wnosimy pozwy. Jest też kwestia słuszności. Brak wynagrodzenia za korzystanie z bankowego kapitału oznaczałby nieuzasadnione uprzywilejowanie kredytobiorców frankowych, w uproszczeniu uzyskanie przez nich mieszkania za półdarmo – mówił Stypułkowski.

– Uważam, że nasz bank postępował wobec klientów uczciwie, i nie zgadzam się z argumentacją frankowiczów i niektórych organów państwowych – dodał prezes mBanku. – Trudno mi też uwierzyć w to, co czytam w stanowiskach polskiego rządu dla TSUE, gdzie linia argumentacji stoi w całkowitej sprzeczności ze stanowiskami NBP, KNF i KSF. Czasami zachodzę w głowę, kto te stanowiska pisał – zastanawiał się.

Jego zdaniem kryzys systemu sądownictwa w Polsce, „przyczynkarskie rozstrzygnięcia TSUE i brak wiedzy sędziów o mechanizmach rynku doprowadziły do niebywałego bałaganu prawnego, z którego będziemy wychodzić przez lata".

Reklama
Reklama

Stypułkowski przyznał jednak, że pozywanie frankowiczów to dla jego banku duży kłopot. – Składając pozew, którego celem jest uniknięcie przedawnienia, na wejściu musimy za niego zapłacić, nie znając drogi rozstrzygnięć i mając świadomość, że będziemy w sądach przez lata. Dla klientów to jest również problem, bo niby istnieje wysokie prawdopodobieństwo wygranej, ale nie wiedzą, ile pieniędzy będą musieli w przyszłości zapłacić. W tych warunkach doszliśmy do wniosku, że chcielibyśmy porozumieć się z klientami. Dlatego testujemy możliwość zawierania ugód – zadeklarował prezes mBanku.

Marcin Piasecki ripostował, że pozwy przeciw własnym klientom mogą być odczytane jako próba zastraszenia kredytobiorców czy zemszczenia się na zadłużonych.

Cezary Stypułkowski zgodził się, że istnieje ryzyko takich oskarżeń. – Mam tego świadomość, ale jako prezes banku muszę ważyć racje. Banki odpowiadają przede wszystkim za depozyty. W tym, którym kieruję, jest ponad 150 miliardów złotych depozytów i to jest moja podstawowa odpowiedzialność. Poza tym banki mają ustawowy zakaz ponoszenia ryzyka walutowego. Nie czuję się dobrze, że jestem w konflikcie z klientami, ale kiedy dostaję pozew, muszę bronić argumentów banku. Banki nie mają wyjścia, dlatego spory sądowe będą trwać – chyba że pojawi się rozwiązanie legislacyjne – stwierdził.

A może ugoda?

Marianna Valirakis-Wołyńska, radca prawny, wskazywała na „brak woli", by „rozliczyć się z bankiem". – Gdyby była wola kredytobiorców do rozliczania się z bankami i gdyby sądy stosowały teorię salda, a nie tzw. teorię dwóch kondykcji, i zaliczały też – przy ewentualnym unieważnieniu umowy – kapitał, który jest przekazany przez banki, to ten problem by nie istniał – przekonywała.

Valirakis-Wołyńska mówiła również o istotnym problemie, jakim stał się „chaos prawny". Jest on wynikiem niejasnych interpretacji majowej uchwały Sądu Najwyższego i niejednolitego orzecznictwa w zakresie przedawnienia roszczeń banku oraz charakteru wyroku unieważniającego umowę kredytu.

Nakreśliła strategię jednego z banków w sporze z klientami. – Ten bank skupił się na zawezwaniach do próby ugodowej. Natomiast cel tych zawezwań jest taki sam jak pozwów – mają one służyć przerwaniu biegu przedawnienia oraz zabezpieczeniu interesów deponentów i akcjonariuszy banku – mówiła.

Reklama
Reklama

Jednak zdaniem Valirakis-Wołyńskiej jednocześnie bank realnie dąży do zawarcia ugód z kredytobiorcami. – Zawezwanie nie jest wyłącznie instrumentem służącym do zabezpieczenia ewentualnych przyszłych roszczeń. Bank w swoich zawezwaniach formułuje w mojej ocenie propozycję ugodową korzystniejszą, niż byłaby przedstawiona w sytuacji, gdyby do tej ugody miało nie dojść. Jeżeli kredytobiorcy są zainteresowani kompleksowym rozliczeniem się z bankiem, to jak najbardziej to zawezwanie otwiera drogę do takich rozmów – mówiła.

Dla Valirakis-Wołyńskiej nie do zaakceptowania jest kwestia liczenia terminu przedawnienia od dnia, w którym konsument uzyskał od sądu informację o możliwości unieważnienia umowy, czy też od dnia zgłoszenia po raz pierwszy kwestii abuzywności klauzul czy też nieważności umowy kredytowej. – Bank powinien dochodzić roszczeń z tytułu kapitału czy też wynagrodzenia za korzystanie z udostępnionego kapitału dopiero po ewentualnym prawomocnym unieważnieniu umowy kredytu i dopiero prawomocny wyrok sądu powinien rozpoczynać bieg przedawnienia wyżej wskazanych roszczeń banku. Mam nadzieję, że TSUE wypowie się w tej kwestii korzystnie dla banków i uzna, że wyrok sądu jest wyrokiem konstytutywnym, i dopiero po uprawomocnieniu się ewentualnego wyroku o unieważnienie umowy będzie następował bieg przedawnienia roszczeń banku – wskazała.

Czy ugody są jeszcze możliwe?

Marcin Piasecki dopytywał, czy fala pozwów dotyczących korzystania z kapitału nie jest formą przyznania się do winy ze strony banków czy też próbą desperackiej obrony.

Adrian Sejdak, zastępca dyrektora generalnego Raiffeisen Bank International AG oddział Polska, przekonywał, że treści umów frankowych zawieranych w 2007 r. były „budowane na podstawie najlepszej wiedzy" i z „zachowaniem najwyższych standardów". – Nikt nikogo nie chciał oszukać – nie zarobiliśmy na deprecjacji kursu waluty. Wykorzystuje się to teraz w sposób bardzo instrumentalny, żeby unieważniać te umowy. Podejmujemy więc działania mające na celu uregulowanie tej sytuacji. Nie mają one na celu wywarcia presji i przestraszenia – przekonywał. – Jako sektor finansowy uczestniczyliśmy w latach 2005–2007 w rozwoju rynku nieruchomości. Wydaje mi się, że doszliśmy do etapu, w którym sądy nie ze wszystkim sobie radzą. Musimy podążać ścieżką, która została nam zdefiniowana, czyli występować w kontrze do pozwów, które złożyli klienci, i dochodzić swoich roszczeń – dodał.

Czy jego bank również pozywa klientów? – Podejmujemy działania zarówno z pozwami, jaki i z zawezwaniem klientów do próby ugodowej. Jesteśmy w sporze, więc klienci nie są skłonni do zwrotu tych środków – mówił bankowiec.

Reklama
Reklama

Cezary Stypułkowski stwierdził, że w jego banku także odbyła się dyskusja o tym, jaką strategię przyjąć wobec kredytobiorców frankowych. – Wydawało nam się, że próby ugodowe przerywają bieg okresu przedawnienia. Wygląda jednak na to, że w obecnych warunkach prawnych jest inaczej. Dlatego wybraliśmy pozwy, ale nikt nie lubi być w sądzie ze swoimi klientami – mówił.

– Tych wieloletnich umów zawarto w Polsce blisko milion na łączną kwotę około 200 miliardów złotych – dodał Stypułkowski. – Dziś w oparciu o słabe przesłanki i meandry prawnicze próbuje się podważyć ich ważność. Z nieprawdopodobną łatwością mówimy, że wszystko jest nieważne. Umowa na 30 lat na dużą kwotę, dzięki której ktoś sobie kupił mieszkanie czy dom, może być ot tak sobie unieważniona. Mój bank sprowadził z zagranicy 7 miliardów franków. Pożyczył je ludziom, którzy inaczej mieszkaliby „za szafą u teściowej". W Polsce wtedy było w całym systemie ze 400 miliardów złotych funduszy, z tego 200 w kredycie dla przedsiębiorstw. Gdyby wtedy ludzie poszli po kredyt złotowy, to stopy procentowe poszłyby dramatycznie w górę. Brak makroekonomicznego rozeznania regulatorów i ich krótkowzroczność to jest coś, z czym jest mi się trudno pogodzić – stwierdził.

Marcin Piasecki dopytywał, czy w sytuacji takiego zaostrzenia sporu banków z klientami można jeszcze mówić o ugodach. Czy naprawdę chcą się dogadać z klientami?

Cezary Stypułkowski zapewnił, że jego bank może zawrzeć ugody, które przewidują istotną redukcję zobowiązania finansowego. Podkreślił też jednak odpowiedzialność klienta za jego operacje finansowe. – Trzeba powiedzieć, co się naprawdę stało: klienci i banki nie przewidzieli do końca skali deprecjacji złotego. Dlaczego to ma jednostronnie obciążyć banki? Zwłaszcza że zgodnie z przepisami bank powinien neutralizować ryzyko walutowe w strukturze swojego bilansu. A ja mam do czynienia z klientami, którzy nie przyszli do mnie z propozycją, tylko z wezwaniem do sądu. Bank ma w tej chwili około 5 milionów rachunków, a sądzi się z 12 tysiącami. Nie mogę zarządzać bankiem na podstawie przesłanek, w których azymutem jest kilkanaście tysięcy pozwów – podkreślił Stypułkowski.

Marcin Piasecki wskazał jednak, że według m.in. reprezentantów frankowiczów pozwy ze strony banków nie mają podstaw prawnych.

Reklama
Reklama

Zdaniem Tadeusza Białka obserwujemy „bezprecedensową sytuację", w której „skrajnie nadużywa się interpretacji pierwszego z orzeczeń frankowych w TSUE" – sprawy Dziubak. Nadinterpretacja tego orzeczenia – według niego – miała spowodować „powszechne przyzwolenie na automatyczne stwierdzanie nieważności, przy całkowitym pominięciu ostatnich orzeczeń TSUE". – Tak było m.in. w sprawie orzeczenia dotyczącego BPH, które jasno mówiło, że prymatem dyrektywy 93 /13 jest utrzymanie umowy, a nie jej unieważnianie – w dodatku na życzenie klienta. Tymczasem to, co obserwujemy w sądach, to automatyczne zero-jedynkowe stwierdzanie nieważności. Dodatkowo majowe orzeczenie Sądu Najwyższego dało również przyzwolenie na kompletnie nieżyciową i akademicką teorię dwóch kondykcji, która powoduje, że każde roszczenie banku i klienta jest traktowane odrębnie. W związku z tym bank musi złożyć pozew, chociaż przy teorii salda można byłoby wszystkie czynności wykonać w ramach jednego procesu. To jest kompletnie sprzeczne z ekonomiką działania sądów i przeczy logice – mówił wiceprezes ZBP.

Zdaniem Białka pełnomocnicy frankowi rozpowszechniają przekonanie, że tak naprawdę stwierdzenie nieważności kończy cały proces. – Podczas gdy jest to początek drogi – jest jeszcze konieczność rozliczenia się stron – zauważył przedstawiciel ZBP. – Elementem tego rozliczenia jest zwrot kapitału – potrąconego o raty, które zostały spłacone – i kwestia nienależnego świadczenia polegającego na umożliwieniu przez bank korzystania z tego kapitału, czyli z pieniędzy banków. I jednocześnie zaniechania przez bank wezwania tego klienta do zwrotu środków przed określonym czasem. Ta usługa po prostu kosztuje – pieniądz w czasie ma swoją wartość. To nie kto inny jak Sąd Najwyższy w orzeczeniu z grudnia 2019 roku wskazał, że nie należy wykluczyć, iż bankowi powinna przysługiwać jakaś forma wynagrodzenia za korzystanie z kapitału. W orzeczeniu wyraźnie było wskazane, że przeciw temu nie stoją przepisy unijne. Przestrzegałbym przed zero-jedynkowym podejściem forsowanym przez organy prokonsumenckie – ustawowo do tego powołane, jak rzecznik finansowy czy UOKiK. Zwróćmy uwagę, że organy tzw. sieci bezpieczeństwa finansowego, czyli KNF i NBP, jednoznacznie wskazują, że takie wynagrodzenie przysługuje i koszt korzystania z kapitału powinien być wynagrodzony – wskazał Białek.

Sądy dążą do szybkiego zamykania spraw

Marianna Valirakis-Wołyńska podkreśliła, że zarówno ugody, jak i pozwy „prowadzą do tego samego celu". – Każdy bank – ze względu na swoją sytuację prawną – musiał podjąć decyzję, czy skierować pozew czy zawezwanie do próby ugodowej. Jeżeli po stronie frankowicza jest rozsądny pełnomocnik, który widzi konieczność rozliczenia się z bankiem, i dodatkowo klient jest świadomy konsekwencji unieważnienia umowy, to uważam, że do takiej ugody powinno dojść. To pozwala rozwiązać sytuację kompleksowo i uniknąć wieloletnich sporów – nie tylko jednego, ale wielu, bo ze względu na teorię dwóch kondykcji te roszczenia muszą być dochodzone odrębnie przez bank. Oczywiście bank może zgłosić zarzut potrącenia czy też zatrzymania, ale zgłoszenie tych zarzutów nie przerywa biegu przedawnienia. Ponadto część sądów bezzasadnie nie uznaje tych zarzutów, co też – niezależnie od kwestii masowego unieważniania umów przez sądy – jest kolejnym problemem związanym z rozpatrywaniem przez sądy tych spraw – mówiła ekspertka.

Zdaniem Valirakis-Wołyńskiej sądy dążą do unieważnienia umów, żeby sprawę jak najszybciej zamknąć. – Nie biorą pod uwagę różnic w redakcji umów kredytowych, uwarunkowań określonego kredytobiorcy, jak również błędnie odczytują orzecznictwo TSUE – stwierdziła.

W jej przekonaniu nie ulega też wątpliwości, że wynagrodzenie za korzystanie z kapitału kredytu należy się bankowi. – Otrzymujący świadczenie odniósł korzyść polegającą na tym, że mógł czasowo korzystać z cudzych pieniędzy, żeby zainwestować w nieruchomość, która w większości wypadków zyskała na wartości, a z drugiej strony bank przez ten czas zaniechał żądania zwrotu kapitału. Co istotne, wartość pieniędzy spadła na skutek upływu czasu, co też oznacza realną stratę dla spełniającego świadczenie pieniężne. Sądy coraz częściej potwierdzają, że bankowi takie wynagrodzenie się należy – zauważyła ekspertka.

Reklama
Reklama

Co się da przewidzieć?

Adrian Sejdak prognozował dalszy przebieg sporu pomiędzy bankami i osobami zadłużonymi we franku szwajcarskim. – Będziemy doświadczali dalszego wzrostu stóp procentowych. To może powodować małe zainteresowanie ugodami, bo przewalutowanie skutkuje przejściem na kredyt złotówkowy, a różnica między stopą kredytu indeksowanego i kredytu złotówkowego jest coraz większa. Istotną kwestią jest wyrok TSUE, który dotyczy wynagrodzenia z jednej i drugiej strony, to będzie istotny krok milowy w tych dyskusjach.

Natomiast Cezary Stypułkowski wskazywał m.in. na dysparytet stóp procentowych, co – jego zdaniem – przełoży się na mniejszą liczbę ugód między bankami i klientami.

– Klienci, którzy poszli z nami do sądu, będą raczej zdeterminowani, by trwać w tych sporach, bo prawnicy obiecują im mieszkanie za półdarmo. Będzie duża grupa klientów, którzy mogliby spłacić ten kredyt, i to właśnie ta grupa najczęściej skorzysta z ugód. Będzie też część klientów, która zostanie przy kredytach frankowych i stopniowo będzie je spłacała, czemu będzie sprzyjać wciąż niższe oprocentowanie kredytów we frankach. Bardzo dużo zależy od wątku prawnego, który jest w tej chwili zagmatwany. Sądy poszły na łatwiznę i prowadzą do unieważnienia umów w oparciu o klauzulę abuzywności. W praktyce prawo działa wstecz. Jeszcze pięć–dziesięć lat temu nikt nie znał znaczenia słowa „abuzywność", a dziś ze zbyt dużą łatwością obala się w oparciu o nie zawarte kilkanaście lat temu umowy – stwierdził prezes mBanku.

Tadeusz Białek podkreślił również rolę sądów krajowych i międzynarodowych w tym sporze. – Przed nami jeszcze wiele sporów prawnych. W tej chwili mamy w Polsce aż osiem spraw polskich w toku przed TSUE, dotyczących kredytów denominowanych i indeksowanych. Mamy także do czynienia z paraliżem Sądu Najwyższego w kwestii wydania uchwały rozstrzygającej sprawy frankowe – wskazał.

Zdaniem Białka ci kredytobiorcy, którzy są w sądach, nie są zainteresowani postępowaniami ugodowymi. – Zainteresowanie ugodami wyrażają ci klienci, którzy nie deklarowali pójścia do sądu – zauważył wiceprezes ZBP.

Banki
Wielkie przejęcie Santandera wchodzi w decydującą fazę
Banki
Ludwik Kotecki: Oczekiwania rynku co do obniżek stóp procentowych są nieco przesadzone
Banki
KNF daje zielone światło dla przejęcia Santander Bank Polska przez Erste
Banki
18 172 971 903 836 rubli - tyle żąda od Belgów Bank Rosji
Banki
Donald Trump zawęził wybór kandydatów na szefa Fedu. I stawia jeden warunek
Materiał Promocyjny
Działamy zgodnie z duchem zrównoważonego rozwoju
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama