Zdaniem Tadeusza Białka obserwujemy „bezprecedensową sytuację", w której „skrajnie nadużywa się interpretacji pierwszego z orzeczeń frankowych w TSUE" – sprawy Dziubak. Nadinterpretacja tego orzeczenia – według niego – miała spowodować „powszechne przyzwolenie na automatyczne stwierdzanie nieważności, przy całkowitym pominięciu ostatnich orzeczeń TSUE". – Tak było m.in. w sprawie orzeczenia dotyczącego BPH, które jasno mówiło, że prymatem dyrektywy 93 /13 jest utrzymanie umowy, a nie jej unieważnianie – w dodatku na życzenie klienta. Tymczasem to, co obserwujemy w sądach, to automatyczne zero-jedynkowe stwierdzanie nieważności. Dodatkowo majowe orzeczenie Sądu Najwyższego dało również przyzwolenie na kompletnie nieżyciową i akademicką teorię dwóch kondykcji, która powoduje, że każde roszczenie banku i klienta jest traktowane odrębnie. W związku z tym bank musi złożyć pozew, chociaż przy teorii salda można byłoby wszystkie czynności wykonać w ramach jednego procesu. To jest kompletnie sprzeczne z ekonomiką działania sądów i przeczy logice – mówił wiceprezes ZBP.
Zdaniem Białka pełnomocnicy frankowi rozpowszechniają przekonanie, że tak naprawdę stwierdzenie nieważności kończy cały proces. – Podczas gdy jest to początek drogi – jest jeszcze konieczność rozliczenia się stron – zauważył przedstawiciel ZBP. – Elementem tego rozliczenia jest zwrot kapitału – potrąconego o raty, które zostały spłacone – i kwestia nienależnego świadczenia polegającego na umożliwieniu przez bank korzystania z tego kapitału, czyli z pieniędzy banków. I jednocześnie zaniechania przez bank wezwania tego klienta do zwrotu środków przed określonym czasem. Ta usługa po prostu kosztuje – pieniądz w czasie ma swoją wartość. To nie kto inny jak Sąd Najwyższy w orzeczeniu z grudnia 2019 roku wskazał, że nie należy wykluczyć, iż bankowi powinna przysługiwać jakaś forma wynagrodzenia za korzystanie z kapitału. W orzeczeniu wyraźnie było wskazane, że przeciw temu nie stoją przepisy unijne. Przestrzegałbym przed zero-jedynkowym podejściem forsowanym przez organy prokonsumenckie – ustawowo do tego powołane, jak rzecznik finansowy czy UOKiK. Zwróćmy uwagę, że organy tzw. sieci bezpieczeństwa finansowego, czyli KNF i NBP, jednoznacznie wskazują, że takie wynagrodzenie przysługuje i koszt korzystania z kapitału powinien być wynagrodzony – wskazał Białek.
Sądy dążą do szybkiego zamykania spraw
Marianna Valirakis-Wołyńska podkreśliła, że zarówno ugody, jak i pozwy „prowadzą do tego samego celu". – Każdy bank – ze względu na swoją sytuację prawną – musiał podjąć decyzję, czy skierować pozew czy zawezwanie do próby ugodowej. Jeżeli po stronie frankowicza jest rozsądny pełnomocnik, który widzi konieczność rozliczenia się z bankiem, i dodatkowo klient jest świadomy konsekwencji unieważnienia umowy, to uważam, że do takiej ugody powinno dojść. To pozwala rozwiązać sytuację kompleksowo i uniknąć wieloletnich sporów – nie tylko jednego, ale wielu, bo ze względu na teorię dwóch kondykcji te roszczenia muszą być dochodzone odrębnie przez bank. Oczywiście bank może zgłosić zarzut potrącenia czy też zatrzymania, ale zgłoszenie tych zarzutów nie przerywa biegu przedawnienia. Ponadto część sądów bezzasadnie nie uznaje tych zarzutów, co też – niezależnie od kwestii masowego unieważniania umów przez sądy – jest kolejnym problemem związanym z rozpatrywaniem przez sądy tych spraw – mówiła ekspertka.
Zdaniem Valirakis-Wołyńskiej sądy dążą do unieważnienia umów, żeby sprawę jak najszybciej zamknąć. – Nie biorą pod uwagę różnic w redakcji umów kredytowych, uwarunkowań określonego kredytobiorcy, jak również błędnie odczytują orzecznictwo TSUE – stwierdziła.
W jej przekonaniu nie ulega też wątpliwości, że wynagrodzenie za korzystanie z kapitału kredytu należy się bankowi. – Otrzymujący świadczenie odniósł korzyść polegającą na tym, że mógł czasowo korzystać z cudzych pieniędzy, żeby zainwestować w nieruchomość, która w większości wypadków zyskała na wartości, a z drugiej strony bank przez ten czas zaniechał żądania zwrotu kapitału. Co istotne, wartość pieniędzy spadła na skutek upływu czasu, co też oznacza realną stratę dla spełniającego świadczenie pieniężne. Sądy coraz częściej potwierdzają, że bankowi takie wynagrodzenie się należy – zauważyła ekspertka.