Takie wyliczenia nie poprawiają nastrojów finansistów, czego namacalnym wyrazem były znaczne spadki na giełdach notowane w ostatnich dniach. Od początku listopada wartość indeksu Dow Jones obniżyła się o ponad 5 proc., a warszawskiego WIG20 – niemal o 9 proc.
By ustabilizować sytuację, największe amerykańskie banki postanowiły powołać specjalny fundusz, który zacznie działać jeszcze w tym roku. Fundusz ma wartość 75 mld dolarów. Jego rolą jest zwiększenie płynności instytucji poprzez kupowanie obligacji komercyjnych od firm, które inwestowały na rynku kredytów hipotecznych. Powinno to przywrócić zaufanie w sektorze finansowym.
Choć superfundusz nie wydał jeszcze ani dolara, samo jego powstanie na chwilę złagodziło nastroje. Wczoraj w Nowym Jorku indeks sektora finansowego S&P zyskiwał po południu ponad 1 proc.
Inicjatorami przedsięwzięcia są Citigroup, Bank of America i JP Morgan. Wkrótce do funduszu mają się przyłączyć kolejne spółki. Co ciekawe, dwa pierwsze banki należą do tych instytucji, w których już ujawniły się straty związane z kredytowym zawirowaniem. W Citigroup wyniosły one 11 mld dolarów, w BoA (o czym bank poinformował wczoraj) – 1,3 mld dolarów. Oprócz nich największymi „ofiarami” turbulencji dotychczas okazały się Merrill Lynch (8,4 mld dolarów) oraz UBS (2,4 mld euro). Deutsche Bank szacuje, że kolejne 25 mld dol. ze swoich bilansów łącznie będą musiały odpisać: ponownie Merrill Lynch i UBS oraz Royal Bank of Scotland i HSBC. Banki tracą ogromne pieniądze, ponieważ źle skalkulowały ryzyko.
Tworzone przez nie fundusze masowo kupowały obligacje oparte na kredytach hipotecznych. Kiedy wzrosła niespłacalność tych kredytów, zaczęły ponosić straty – do tej pory wiadomo o 40 mld dol. Ale wartość ta będzie rosła. A ponieważ nie wiadomo dokładnie, kto i ile zainwestował w obligacje, gwałtownie zmniejszyło się zaufanie między bankami. Niechętnie pożyczają sobie pieniądze, zaostrzają też kryteria przyznawania kredytów. ?