Typową reakcją na kryzys jest szukanie prostych oszczędności, m.in. przez redukcję zatrudnienia. Tymczasem, jak przekonuje firma Deloitte, takie działania mogą przynieść skutki odwrotne do zamierzonych.

Z jej badań wynika, że od 2006 r. na globalnym rynku pracy popyt na pracowników jest większy niż ich podaż. Taka sytuacja utrzyma się jeszcze przynajmniej kilkanaście lat, a więc znacznie dłużej, niż potrwa kryzys finansowy. Dlatego banki, które zareagują na kryzys mechanicznymi cięciami zatrudnienia, popełnią błąd. Natomiast te, które postąpią odmiennie, po kryzysie będą preferowanymi pracodawcami.

– Radykalne cięcia są nieefektywne także dlatego, że całość kosztów związanych z rotacją pracowników to 150 – 200 proc. ich rocznej płacy. Gdy odchodzą wysokiej klasy specjaliści, te koszty są jeszcze wyższe – mówi Artur Kaźmierczak, dyrektor w zespole human capital firmy Deloitte.

Pewnych zmian w strukturze zatrudnienia w bankach uniknąć się nie da. Szczególnie zagrożoną grupą są analitycy kredytowi, na których pracę popyt jest dziś znacznie mniejszy niż kilka miesięcy temu, gdy sprzedaż kredytów biła rekordy. Jeśli tych pracowników nie da się przekwalifikować, redukcje nie powinny polegać na prostym cięciu zatrudnienia o określony procent we wszystkich jednostkach banku, lecz mieć związek z wynikami pracy.

Doradcy z firmy Deloitte zalecają też bankom dotrzymywanie wcześniejszych zobowiązań, np. dotyczących premii rocznych, kontynuację programów rozwoju zawodowego i szkoleń. To pozwoli im skutecznie rywalizować o najlepszych pracowników, gdy sytuacja na rynkach finansowych się uspokoi.