Prace nad wspólnym systemem ochrony depozytów bankowych w strefie euro są na razie dopiero na wstępnym etapie. Projekt ten jest częścią planu utworzenia unii bankowej, a kluczowe decyzje w tej kwestii zapadną najprawdopodobniej w pierwszej połowie 2013 r. Na ostatnim szczycie unijnych przywódców w Brukseli ustalono jednak, że wspólny system ochrony depozytów powstanie i będzie on jednym z filarów integracji systemu bankowego wspólnoty.
W większości państw Europy Zachodniej obecnie istniejące „siatki zabezpieczeń" nie wydają się na pierwszy rzut oka mocne. Francuski Fundusz Gwarantowania Depozytów (FGD) miał na koniec 2010 r., według danych Rady Stabilności Finansowej (FSB), środki wynoszące 1,9 mld euro. Fundusze zgromadzone przez francuski system wystarczały więc wówczas na pokrycie zaledwie 0,21 proc. depozytów. Dane dotyczące dokładnej wielkości niemieckich funduszy ochrony depozytów nie są ujawniane, ale według FSB współczynnik zabezpieczenia w ich przypadku wynosi jedynie 0,15 proc. W Hiszpanii, czyli w kraju, którego system bankowy pogrążony jest w ciężkim kryzysie, współczynnik zabezpieczenia wynosi tylko 0,37 proc.
Polska wypada na tym tle dosyć dobrze. Aktywa Bankowego Funduszu Gwarancyjnego (nie licząc bankowych funduszów ochrony środków gwarantowanych) wystarczają na pokrycie 1,8 proc. depozytów. Spośród państw leżących na Starym Kontynencie lepiej od naszego kraju pod względem wielkości współczynnika zabezpieczenia wypadły tylko Turcja (5,4 proc. na koniec 2010 roku) oraz Litwa (3,7 proc.). Niektóre europejskie bankowe fundusze gwarancyjne na bieżąco dysponują dosyć małymi kwotami, gdyż środki na zabezpieczenie depozytów zbierają jedynie, gdy zajdzie potrzeba (tzw. system expost). W tej grupie znalazły się tak ważne kraje dla europejskiego systemu finansowego, jak: Włochy, Wielka Brytania (gdzie opłatom expost towarzyszy niska, liniowa składka zbierana raz do roku), Holandia, Austria oraz Szwajcaria.
Nie mają się czym chwalić również Amerykanie. Ich Federalna Korporacja Ubezpieczania Depozytów (FDIC) ma, zgodnie z ustawą Dodda Franka (reformą regulacji sektora finansowego), docelowo dysponować środkami wynoszącymi równowartość 1,35 proc. ubezpieczonych depozytów. Jak dotąd FDIC nie udało się jednak osiągnąć tego poziomu. Środki, jakimi dysponował FDIC, zostały poważnie nadwerężone w czasie kryzysu finansowego. Już w pierwszym kwartale 2009 roku instytucja ta musiała wzywać pożyczkodawców do uzupełnienia Funduszu Ubezpieczenia Depozytów kwotą 5,6 mld dolarów, w ramach specjalnej „opłaty pomocowej".
Problem gwarantowania depozytów dał o sobie znać podczas islandzkiego kryzysu finansowego na jesieni 2008 r. Upadły wówczas trzy największe banki kraju: Glytnir, Kaupthing oraz Landesbanki. Rząd Islandii gwarantował wszystkie złożone w nich krajowe depozyty, ale gwarancje nie objęły Icesave, internetowego banku będącego filią Landesbanki. Miało w nim oszczędności wielu Brytyjczyków i Holendrów. Brytyjskich klientów Icesave musiał spłacić fundusz ubezpieczenia depozytów z Wielkiej Brytanii. Holenderscy otrzymali pieniądze od swojego funduszu ochrony depozytów poprzez analogiczną islandzką instytucję. To rozpoczęło długotrwały spór pomiędzy Rejkiawikiem, Londynem i Hagą dotyczący zwrotu kosztów ochrony depozytów. W sierpniu 2009 r. islandzki parlament przyjął ustawę częściowo zwracającą brytyjskiemu oraz holenderskiemu rządowi koszty ochrony depozytów. Została ona jednak niezaakceptowana przez Londyn i Hagę.