Jednak to, co rok temu byłoby absurdem, dzisiaj już absurdem nie jest. Mamy pandemię, drugi tydzień pseudoferii, poprzedzonych apelami rządzących o to, aby zrezygnować z wyjazdów i dzieci pozostały w domach. Mamy też kolejny miesiąc obostrzeń, który rozkłada na łopatki biznes turystyczny, gastronomię czy handel. Ale pani wicepremier znalazła jakąś furtkę – pytanie, na ile naciąganą – żeby dzieci na narty wyprawić. To musi oburzać te setki tysięcy ludzi, którzy zostali w domach ze wściekającym się z nudów potomstwem. Którzy dostosowali się do obostrzeń i apeli albo po prostu nie chcieli jakkolwiek przyczynić się do rozprzestrzeniania zarazy. A teraz pozostało im powielanie tweetów, postów i memów z coraz bardziej gorzkim motywem: my możemy mniej.

Tworzy to coraz większy kłopot dla obozu władzy. Narty dzieci Jadwigi Emilewicz, kubańska wyprawa posła Piechy. Przecież to przykłady z kilku ostatnich dni, kiedy ci, którym wolno mniej, mają siedzieć w domach i czekać na szczepionkę. Takie historie za granicą są powodem do dymisji polityków i oficjeli, u nas jakoś tych dymisji nie ma.

Przypadek byłej wicepremier może też stać się kolejnym kamyczkiem poruszającym inną lawinę: bunt biznesu i bunt jego klientów. Jego oznaki już bardzo wyraźnie widać. Skoro politycy mogą korzystać ze stoków otwartych mimo zakazu, dlaczego ja nie mogę jeździć na nartach czy zjeść w restauracji? Zdesperowani przedsiębiorcy zaczną w ten czy inny sposób uruchamiać swoje firmy i nie sposób będzie tego powstrzymać.

Mleko już rozlało się tak bardzo, że pozostał tylko jeden sposób, aby uniknąć totalnego chaosu: rozumne odchodzenie od lockdownu, zezwolenie na ponowne otwieranie biznesów ze wszystkimi koniecznymi rygorami sanitarnymi. Przedsiębiorcy od dawna apelują do decydentów o właśnie takie podejście. Tylko, że przestrzeń na apele już się kończy. Działanie staje się nakazem chwili.