W protestach brali udział politycy, księża, biznesmeni i działacze lewicowych organizacji, którzy uczestniczyli w marszach i mszach podczas których oskarżano Duterte o autorytaryzm i protestowano przeciwko jego działaniom, w tym m.in. przeciw brutalnym metodom walki z narkobiznesem, w czasie której zginęły tysiące osób.
Uczestnicy marszów nieśli transparenty z hasłami "Przerwać zabijanie" i "Nie dla stanu wojennego" wyrażające obawy, że Duterte może wprowadzić na terenie kraju stan wojenny i zacząć rządzić za pomocą dekretów, tak jak były dyktator Filipin Ferdinand Marcos.
Do demonstracji doszło w 45 rocznicę wprowadzenia przez Marcosa stanu wojennego - jego następstwem były aresztowania wśród działaczy opozycji, rozwiązanie parlamentu i narzucenie krajowi nowej konstytucji, umacniającej władzę głowy państwa.
Podczas manifestacji palono kukły przedstawiające Duterte, w tym jedną, która miała zarówno twarz Duterte, jak i Adolfa Hitlera.
Senator Risa Hontiveros ostrzegła, że demokracja na Filipinach jest zagrożona przez "Duterturę" (ang. Dutertatorship), która stosuje "politykę zabijania". Przed Duterte ostrzega również wiceprezydent kraju (nie startowała z Duterte, była reprezentantką liberałów) Leni Robredo. Według Robredo Filipińczycy powinni zdać sobie sprawę z oznak "rozwijającej się tyranii". - Smutne, że niczego się nie nauczyliśmy - dodała nawiązując do okresu dyktatury Marcosa (jego dyktatura trwała 14 lat, ostatecznie prezydent został obalony w czasie bezkrwawego przewrotu wspieranego przez armię).