Manuela Gretkowska: Donald Tusk był samcem alfa. Perfekcyjnie ograł Partię Kobiet

Nie wierzę, że austriacki przedsiębiorca nagrywa swoje negocjacje biznesowe i udostępnia je z własnej woli. Nie bądźmy naiwni. Wiemy, że jeżeli ktoś nagrywa szefa państwa, to nie do kolekcji własnej. Za takimi nagraniami stoją służby - uważa Manuela Gretkowska, pisarka i działaczka feministyczna.

Aktualizacja: 10.02.2019 19:16 Publikacja: 08.02.2019 08:30

Założycielka Partii Kobiet. 12 lutego 2007 roku – konferencja prasowa nowo powstałego ugrupowania.

Założycielka Partii Kobiet. 12 lutego 2007 roku – konferencja prasowa nowo powstałego ugrupowania.

Foto: Forum

Co sprawia, że pisarka decyduje się na założenie partii politycznej?

Naiwność i moralny zryw. Napisałam dla „Przekroju" tekst – manifest pod wpływem ostrych emocji. Miałam dość pisania o łamaniu praw kobiet, bo to trafiało w próżnię. Wezwałam więc czytelniczki do organizowania obrony. Nie było jeszcze Facebooka, podałam adres internetowy i okazało się, że na mój apel jest niesamowity odzew. Uznałam, że muszę to pospolite ruszenie ogarnąć, ale do głowy mi nie przyszło, że wpakuję się w politykę.

Co takiego się wydarzyło, że wezwała pani kobiety do organizowania się?

Rządowe pomysły zaostrzenia ustawy aborcyjnej, m.in. donoszenia ciąży, nawet gdy zagraża zdrowiu czy życiu kobiety. Słuchałam rano radia i słyszałam np. Romana Giertycha, wicepremiera i ministra edukacji mówiącego, że kobieta ma umierać, ale rodzić, bo on tak chce. Mój felieton był moralnym sprzeciwem. Dzisiaj też potrafimy się zorganizować wtedy, gdy politycy chcą nam zabrać życie, myślę o wspaniałych czarnych marszach, piątkach, czyli protestach przeciwko zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej. Ale nie potrafimy się zorganizować, kiedy chcemy żyć. Nawet zwierzę w sytuacji zagrożenia potrafi się bronić. My nie jesteśmy zwierzętami, powinnyśmy umieć organizować się, żeby godnie żyć.

Gdy zaczęła pani zbierać te zgłoszenia i założyła ruch społeczny „Polska jest kobietą" to już chyba zaświtała pani wizja działalności politycznej?

Od początku szukałam osoby stojącej mocno na ziemi, która mogłaby poprowadzić taką inicjatywę polityczną. Jako artystka mam „żółte papiery".

„Żółte papiery", czyli tzw. wariackie. Chodzi pani o odbiór społeczny artystów?

Ludzie sztuki cenią wolność, swobodę wypowiedzi. Trudno wtłoczyć ich w ramy, a to nie są kwalifikacje na polityka. Sztuka tworzy z prawdy kłamstwo iluzji, polityka z kłamstwa prawdę, tym też się różnią. Jestem uznawana za libertynkę i skandalistkę. Moje wypowiedzi i cytaty z książek zawsze można wyciągnąć, żeby skompromitować partię. A działalność polityczna to olbrzymia odpowiedzialność za wielu ludzi. Chciałam, żeby kobiety mogły wejść w politykę, umiały się zorganizować i działać na własnych zasadach, a nie w partiach zakładanych przez facetów. Każdy wie, że w polityce najcenniejsze jest doświadczenie.

Jednak Partii Kobiet nie udało się wejść do Sejmu w 2007 r. Dlaczego?

Nikt nie dał pieniędzy. Zgłaszały się różne biznesmenki, deklarując wsparcie, ale potem mówiły, że mąż im nie pozwolił mieszać się do polityki. Albo że podpadną władzy, a mają firmę. Ze składek udało się zgromadzić 30 tys. zł na wybory. Sądziłyśmy, że choć nie mamy pieniędzy, uda się przekroczyć próg 5 proc. poparcia i wejdziemy do Sejmu. Miałyśmy duże poparcie. I wtedy popełniłam błąd.

Na czym polegał ten błąd?

Na tym, że dałyśmy się złapać na koalicję z PO. A wiadomo, że gdy jest koalicja, nie zbiera się już podpisów poparcia, żeby zarejestrować listy wyborcze. Nie wszyscy zdają sobie sprawę, jak nasza ordynacja wyborcza jest trudna dla początkujących partii. Żeby wejść do Sejmu, trzeba zarejestrować listy kandydatów w całym kraju, a żeby móc to zrobić, należy zebrać w 21 okręgach wyborczych po 5 tys. podpisów w krótkim czasie. My miałyśmy na to zaledwie trzy tygodnie, bo wybory były przyspieszone. Duże partie z dostępem do bazy danych albo po prostu fałszują te listy poparcia, albo mają kasę, żeby zdążyć. Jedna z posłanek Samoobrony stanęła za to przed sądem.

Mówi pani o Renacie Beger, która została skazana za fałszowanie list poparcia.

Nawet duże partie nie są w stanie szybko zebrać podpisów w takich przedterminowych wyborach, a co dopiero nowa partia. Dlatego propozycja złożona nam przez PO wydawała się fantastyczna. Gdy okazało się, że żadnej koalicji nie będzie, było już za późno na zebranie podpisów i rejestrację list w całym kraju. Wyszedł nasz brak doświadczenia politycznego. Ale były i inne historie.

Czy to wy zabiegałyście o koalicję, czy Platforma?

Platforma. Rozmawiali z nami Donald Tusk i Grzegorz Schetyna. Powiedzieli, że jesteśmy fantastyczne, zawiążemy koalicję i wezmą nas na listy – takie bzdury na wykołowanie debiutantek. Nie mam o to pretensji, polityka jest ostrą grą, pozbawiona sentymentów. Wiejskim wyścigiem do Sejmu, a nie pielgrzymką do Częstochowy.

A w jaki sposób oznajmili wam, że już nie chcą z wami współpracować?

Panowie najpierw zastrzegli, że ostateczną decyzję o koalicji musi podjąć kolektyw. Wiadomo, że to bzdura. Ale zadzwonił do mnie Donald Tusk, poważnie oznajmiając, że kobiety z PO się nie zgodziły. Nie będę przecież pyszczyć na kobiety (uśmiech). Kobiety nie chciały koalicji z Partią Kobiet. Bo mężczyźni oczywiście bardzo chcieli i się tym jarali.

I tak się chwali Tuskowi, że sam to pani powiedział, a nie schował się np. za Schetyną. Można powiedzieć, że wziął to na klatę.

W polityce, żeby ktoś się śmiał, ktoś musi przez to płakać. Gdybym była doświadczonym graczem politycznym, takiego błędu bym nie popełniła. Ale nasz ruch był moralny, nie polityczny, a my byłyśmy niemalże harcerkami. Wybrałyśmy się na mordobicie z lilijką w klapie. Chciałyśmy wejść do Sejmu, załatwić pieniądze na przedszkola, na żłobki, dla kobiet, i to wszystko. Kilka lat później politycy wykorzystali nasze pomysły. W 2010 r. Tusk przeprowadził kampanię samorządową pod hasłem: nie róbmy polityki, budujmy żłobki, a w 2015 r. Prawo i Sprawiedliwość wdrożyło program 500+ dla dzieci.

Powiedziała pani, że oprócz oszustwa PO były inne historie. Co was takiego spotkało?

Zgłaszali się do nas kryminaliści, przekonani, że gdy wejdziemy do Sejmu, załatwimy ułaskawienia dla ich kumpli. Pojawił się „doradca" i na wstępie powiedział: jestem Zdzisław, ściga mnie prokuratura. A w następnym zdaniu zaoferował, że będzie nam doradzał za darmo, ale ktoś musi go zatrudnić za ciężkie pieniądze w jakiejś spółce, bo tak robiły poprzednie partie i prezydent. Co najlepsze, facet nie kłamał, uczciwy oszust. Poprzedni żywiciele tego pasożyta mieli sprawy w prokuraturze. Zgłaszały się do nas firmy, które uważały, że dzięki naszej partii będą sprzedawać swój towar. Zbok uważający, że jeżeli zapisze się do nas, to już żadna kobieta go nie pozwie, skoro będzie miał świadectwo moralności z Partii Kobiet. Polityka jest pełna takich ludzi. Stąd u Janusza Palikota był nadmiar sprzecznych interesów i w rezultacie destrukcji. Podejrzewam, że do Biedronia też będą się garnąć dziwne typy, bo trudno zrobić selekcję, gdy gonią wybory. Zdarza się, że ludzie do liderki czy lidera partii przykładają podświadomie obraz matki lub ojca z całym dobrodziejstwem nienawiści do rodziców, i to potem wychodzi w działalności. Jesteśmy homo sapiens – istotami hierarchicznymi, napędzanymi podświadomością i instynktami, którymi kruchy rozum stara się zarządzać, co nazywamy inteligencją.

To szokujący obraz polityczny.

Działacze w starych partiach docierają się latami. Mają na siebie haki, układy. Nowe partie budowane są na zasadzie pospolitego ruszenia, i to jest loteria. Gdy ktoś chciał się do nas zapisać, pytałyśmy, po co. Doświadczenie nauczyło nas, że każdy przychodzi po coś konkretnego, a nie z powodu mglistych ideałów. Rzeczywiste intencje ujawniały się w działaniu. Gdy kilka lat później widziałam, jak Donald Tusk rozprawiał się z Grzegorzem Schetyną, przypominały mi się różne historie z naszej partii. Pewien stary senator powiedział mi, że w polityce każdy jest przeciwko każdemu. Współdziałanie to zabawa na krótką metę. W końcu zostaje samiec alfa (samicy alfa w Polsce na razie nie ma), który nie może mieć do nikogo zaufania.

Podobało się pani bycie liderką partii?

Nie wiem, co tu się może podobać. Harowałam 24 godziny na dobę, co byłoby niewykonalne, gdyby mój mąż nie zostawił pracy, żeby być ze mną. Dziecko chodziło jeszcze do przedszkola, więc podróżowało z nami. Zakupy robiliśmy o pierwszej w nocy, na stacji benzynowej. W przeciwieństwie do Mateusza Kijowskiego nie zarobiłam ani grosza, a wydałam wszystkie oszczędności. Dlatego widząc go po raz pierwszy, powiedziałam publicznie, że się nie nadaje, że jest parkingowym demokracji, co wywołało oburzenie. Ale gdy tworzysz ruch społeczny, widzisz, co jest grane. I to nie kwestia kobiecej intuicji, tylko właśnie doświadczenia. Tworząc partię, słyszałam, że robię to dla swojego ego albo dla sprzedaży książek, albo dlatego, że jestem stara i powoli o mnie zapominają, albo że jestem młoda i chcę się wylansować. Usłyszałam wszystkie możliwe zarzuty, co po mnie spływało – byłam zahartowana przez krytykę literacką. Nasłuchałam się przecież od debiutu, że jestem dzi..., bo piszę o seksie, k... sypiająca z Miłoszem, bo jak inaczej wytłumaczyć jego pochlebne opinie o mnie. Kobieta nie ma mózgu, tylko d..., przecież widać, nie? Byłam pytana wielokrotnie w wywiadach, co wiem o polityce zagranicznej. Chodziło o zdeprecjonowanie mnie. Studiowałam w Polsce i za granicą, znam języki, wychowałam dziecko. To wszystko za mało, by kobieta zasiadała w Sejmie. Dzikie plemię Samoobrony mogło nawet zgarnąć posadę wicemarszałka, ale same kobiety? A najlepsze, że takie pytania zadawały feminizujące dziennikarki.

Dlaczego pani zdaniem to robiły?

Może z niewiary, że kobieta może być samodzielną polityczką. Od tego czasu sporo się zmieniło, ale wtedy w internecie feministki skrzykiwały się, żeby głosować na PSL, a nie Partię Kobiet, i nie widziały w tym obciachu. Myślę, że była w tym też uraza działaczek, które dużo robiły dla kobiet, ale nie założyły partii. Nie przyszło im to do głowy, bo nie było walniętymi artystkami. I nagle gdy o Partii Kobiet zaczęło być głośno, poczuły się odsunięte na boczny tor. A my zajęte bieżączką nie podkreślałyśmy ich dokonań, po ludzku nie podziękowałyśmy. Feminizm nie narodził się z Partią Kobiet, z nią nabrał wtedy rozmachu. Wanda Nowicka udostępniła nam pierwszą salę na spotkanie i nie miała z tym problemu, bo chodziło o cel, a nie o ambicje.

Jak wyglądały stosunki wewnątrz Partii Kobiet?

Partia jest firmą. Przychodzą osoby, szybko pną się w hierarchii, a potem zaczynają sprawiać problemy. U nas była pani z rodziny Władimira Putina. Gdy spytałam ją, czy to prawda, potwierdziła. Nie mogłam się jej natychmiast pozbyć, bo miała w ręku informacje o kodach, komputerach, bazie danych itd. Pytałyśmy przy przyjęciu do partii o wiele rzeczy, ale o powiązania rodzinne z Putinem? Jeden z mężczyzn próbował przejąć partię i zrobiłby to, gdyby nie genialni prawnicy, którzy w ostatniej chwili wymyślili kruczek, żeby to uniemożliwić.

Dlaczego chciał to zrobić?

Z miłości? Okazało się, że jedna z partyjnych działaczek jest oszustką. Podziękowałyśmy jej na zawsze, ale była jego kochanką. Zażądał, żebyśmy dalej z nią współpracowały. To były naprawdę dramatyczne chwile. Myślałyśmy, że jest już po Partii Kobiet. Co byśmy wtedy powiedziały kobietom w całej Polsce? Że jakiś facet i oszustka przejęli partię i wszystko rozwalili? Wie pani, działaczki z innych partii radziły nam, publicznie – wyrzućcie wszystkich mężczyzn, bo kobiety będą harowały, a w momencie układania list oni je powygryzają. I to była prawda. Nie bez powodu na jednym z plakatów umieściłyśmy hasło: panom już dziękujemy.

Największy rezonans wywołał wasz plakat z nagimi liderkami. Pojawiły się wtedy komentarze, że kobiety jedyne, co potrafią, to zagrać ciałem.

W polityce przelicza się ilość wydanej kasy na efekt propagandowy. Osiągnęłyśmy go za minimalne pieniądze. Już mówiłam, że na kampanię zebrałyśmy zaledwie 30 tys. zł, co nie wystarczało nawet na opłacenie jednego billboardu. Dlatego zaczęłyśmy się zastanawiać, jak przyciągnąć uwagę mediów. Skoro ciało kobiety jest wykorzystywane do reklamy blachy dachowej, samochodów, batoników, to możemy je wykorzystać do reklamy naszych własnych spraw. Nie modelki po Photoshopie, ale prawdziwe kobiety, starsze, młode. W tym była godność, nie uwodzenie i determinacja, bo skoro odważasz się tak pokazać... Postanowiłyśmy posłużyć się naszymi ciałami i dołożyć do tego hasło, że nie mamy nic do ukrycia. Nie miałyśmy pieniędzy na wybory, ale w przeliczeniu na efekt medialny wyszło tak, jakbyśmy miały miliony. Pisały o nas media na całym świecie. Dziennikarz z „Russia Today" wymyślił, że Partia Kobiet została wymyślona po to, żeby ocieplić wizerunek pisowskich bliźniaków (śmiech).

Nie było w waszej partii głosów, że taki plakat jest trochę niepoważny?

Niepoważne i okrutne było traktowanie kobiet w Polsce. Jedna z plakatowych dziewczyn martwiła się, czy zda egzamin notarialny, ale zdała. Myślę, że to był bardzo dobry pomysł, i gdyby trzeba było, powtórzyłabym to. Świadome swojego ciała kobiety robią coś dla siebie. Dlaczego to miałoby być niepoważne? Wić się wokół rury, żeby reklamować szajs, jest OK, a jeżeli reklamują własną partię, jest to szokujące, śmieszne? Kobiece ciało nie na sprzedaż i bez podtekstów?

Co panią najbardziej uderzyło w czasie, gdy była pani liderką Partii Kobiet?

Rozpiętość ludzkich zachowań – od 100-procentowego altruizmu, do 100-procentowej psychopatii. Z jednej strony setki kobiet pracowały bez pensji dla idei, poświęcając czas, życie zawodowe i rodzinne. Z drugiej strony przychodzili do nas ludzie, którzy udawali rodziny znanych osób, bo nosili takie samo nazwisko, np. Bartoszewski. Próbowano nam sprzedać cadillaki albo kilogramy bombek, bo producentom chyba kolor nie wyszedł – były czarne, idealnie optymistyczna barwa dla nowej partii i taka kobieca. Pojeździłam po kraju, zobaczyłam Polskę, jakiej nie znałam. Antyklerykalną w mieścinach, odważną i mądrą w wiejskich dziurach, nie przy kawiarnianym, warszawskim stoliku, gdzie sączy się często strachliwa hipokryzja. Kobiety dawały nam listy, do Sejmu i Ziobry, żeby je obronił przed alimenciarzami.

Wyszła pani z przygody z polityką bez pieniędzy, ale za to z doświadczeniem?

I bez długów, co ważne. Namawiano mnie na kredyt przed wyborami. Gdybym go wzięła, to kto wie, czy dziś nie siedziałabym w dybach polityki dla pieniędzy. Bez doświadczenia w terenie, oglądając informacje, nie rozumiałabym, na co patrzę, dlaczego Tusk rozszedł się ze Schetyną, dlaczego Palikot i Kukiz związali się z dziwnymi ludźmi. Gdy zna się mechanizmy rządzące partią polityczną, pewne rzeczy są do przewidzenia.

To dlaczego Tusk rozszedł się ze Schetyną?

Grzegorz Schetyna był alter ego Donalda Tuska. A to jest rasowy polityk. Nie mógł na dłuższą metę odgrywać roli cienia, więc zaczął z Tuskiem rywalizować. Tusk zrobił to, co musiał. Obserwowałam go w dzień rozstania się z Janem Rokitą, po tym gdy Rokitowa związała się politycznie z prezydentem Lechem Kaczyńskim. Dla Tuska to nie była łatwa decyzja, łączyła ich zażyłość, ale musiał zrobić cięcie, choć widać było po nim, że jest podłamany. Uważam, że jest politykiem z niesamowitą charyzmą. To, co mówi, jak się zachowuje, jak wygląda – to wszystko jest w punkt. Gdy spotykał się ze mną jako liderką Partii Kobiet, miał urok młodego Daniela Olbrychskiego, telewizja tego nie oddaje. Napisałam, że Tusk będzie w polityce tak samo długo jak cesarz Franciszek Józef, panujący 68 lat.

Tak się pani zachwyca Tuskiem, a przecież panią oszukał. Nie ma w pani nawet odrobiny żalu?

Jeżeli gramy w moralność, to był to czyn amoralny. Ale jeżeli gramy w politykę – polityczny. Dałyśmy się wykiwać. Tusk w 2007 r. walczył o życie. Przy mnie mówił, że jeżeli nie wygra wyborów, to Platformy Obywatelskiej nie będzie. Nie miał wtedy wątpliwości, na co stać Jarosława Kaczyńskiego. Tusk był samcem alfa i zrobił to, co musiał, żeby jego partia wtedy wygrała.

Chodzi mi o pani osobiste emocje.

Po rozmowie z Tuskiem powiedziałam, że rozumiem, odłożyłam słuchawkę i się popłakałam. Ze wstydu i żalu. Tylko co komu z moich łez?

Czy któryś z liderów zakładających później partię polityczną zainteresował się pani osobą i doświadczeniami?

Przegranych nie prosi się o rady. Zwycięzców zresztą też nie, przecież to konkurencja. Janusz Palikot, organizując swoją partię, zaprosił Magdę Środę, mnie i kilka innych osób na konwencję założycielską. Przybyłam, wygłosiłam, trochę wyśmiałam ich logo, bo to był uskrzydlony facet, czyli husarz w krawacie. Bardziej seksistowskie logo dla partii, która miała walczyć o prawa kobiet, trudno sobie wyobrazić. Ale do think tanku, gdzie są pieniądze i wpływy, już mnie nie zaproszono. Ani do sejmowych wyborów. Miałam szczęście, bo Wandę Nowicką i Annę Grodzką, które weszły do Sejmu z Palikotem, potraktowano później okropnie. Palikot stracił panowanie nad sobą i nad partią budowaną na szybko, z łapanki, gdzie większość chce sobie coś załatwić albo chce być na świeczniku. Tego się nie da kontrolować. Myślę, że Robert Biedroń będzie miał podobne problemy, chyba że wypracował lepsze mechanizmy selekcji. W końcu doradzają mu ludzie zakładający Nowoczesną, więc mają doświadczenie.

Ciekawe, czy rekomendowałaby pani Biedroniowi współpracę z PO?

Do wyborów europejskich nie. Powinien zdobywać własne poparcie i miejsca. A co potem, to się okaże. Te wybory już się zaczynają różnić od poprzednich. Po pierwsze dlatego, że jeżeli wygra je PiS, to nie będzie co zbierać. A po drugie – sądząc po taśmach „Gazety Wyborczej" – są rozgrywane przez zachodnie służby.

Skąd taki wniosek?

Nie wierzę, że austriacki przedsiębiorca nagrywa swoje negocjacje biznesowe i udostępnia je z własnej woli. Nie bądźmy naiwni. Wiemy, że jeżeli ktoś nagrywa szefa państwa, to nie do kolekcji własnej. Za takimi nagraniami stoją służby. Cóż prostszego nafaszerować baranka sprzętem jak siarką, skoro idzie do jamy niedostępnego smoka. W rezultacie nie będzie wejścia pisowskiego smoka do Parlamentu Europejskiego. Tak mi podpowiada pisarska wyobraźnia, doświadczenie i logika. Nasza opozycja jest za słaba. Jedyne, co może nam pomóc, to instytucje europejskie i ingerencja zachodnich służb. Nie tylko nam, ale przede wszystkim Europie – czyli składowi Parlamentu Europejskiego. Viktor Orban, problemy z Włochami – to wystarczający bałagan, po co do tego antyeuropejski PiS. I fantastycznie, że oprócz sił wyższych są specjalne, do ochrony demokracji.

rozmawiała Eliza Olczyk (dziennikarka tygodnika „Wprost")

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Co sprawia, że pisarka decyduje się na założenie partii politycznej?

Naiwność i moralny zryw. Napisałam dla „Przekroju" tekst – manifest pod wpływem ostrych emocji. Miałam dość pisania o łamaniu praw kobiet, bo to trafiało w próżnię. Wezwałam więc czytelniczki do organizowania obrony. Nie było jeszcze Facebooka, podałam adres internetowy i okazało się, że na mój apel jest niesamowity odzew. Uznałam, że muszę to pospolite ruszenie ogarnąć, ale do głowy mi nie przyszło, że wpakuję się w politykę.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów