Fakt, że mamy tak bardzo mocno podzielone społeczeństwo jest, niestety, konsekwencją wielu lat błędów, jakie zostały przez naszą klasę polityczną popełnione. Sytuacja, którą obserwujemy dzisiaj, jest swoistym grzechem zaniechania, jeśli chodzi o pamiętanie przez polityków o tym, do czego może prowadzić czasami nieopanowana chęć utrzymania władzy czy bycia w polityce, poprzez stosowanie argumentacji, która przypomina teatr polityczny. Ale teatr uprawiany przez polityków jest pewną grą. Jeżeli aktorzy stają się ważni dla publiczności, publiczność chce się utożsamiać z ich poglądami na skalę o wiele większą, niż robi to np. publiczność w prawdziwym teatrze, a ta sytuacja wywołuje fatalne skutki społeczne. Dzielenie się społeczeństwa nie jest niczym złym, społeczeństwa nie są całkowicie jednorodne, natomiast źle się dzieje, kiedy skala tych podziałów prowadzi do zjawisk, takich jak mowa nienawiści czy czyny nienawiści. Na dobrą sprawę mamy dzisiaj dwa bardzo mocno zwalczające się i dość plemienne obozy.
Ale podziały były też w latach 90., kiedy w II turze znaleźli się Wałęsa i Kwaśniewski, ludzie, którzy mówili, że w przypadku wygranej tego czy innego wyjadą z Polski. Czym się różni obecna sytuacja od tamtej?
Tamten podział był podziałem bardzo historycznym i związanym z epoką Polski Ludowej. Sądzono, że podział między Polskę postsolidarnościową a tą, którą się nazywało postkomunistyczną, jeszcze będzie trwał. To, co stało się w ostatnich kilkunastu latach, jest podziałem według zupełnie innych reguł. Mówiąc kolokwialnie, jest to podział w rodzinie, ponieważ ci wszyscy, którzy są dzisiaj tak mocno ze sobą skłóceni, wywodzą się z dawnej Solidarności, która była wewnętrznie mocno spluralizowana. Kłótnie w rodzinie bywają bardzo trwałe. Jeśli są trwałe, to bardzo trudno znaleźć później formułę na pojednanie. Możemy powiedzieć, że podział, który mamy dzisiaj, to nie jest klasyczny podział polityczny, w którym uznaje się racje przeciwnika, jeśli on wygra. To jest podział oparty na założeniach nieuchronności tych podziałów, a jednocześnie tego, że nie można znaleźć specjalnej woli ku temu, aby druga strona chciała uznać racje tej pierwszej i odwrotnie, co prowadzi nas do swoistej anomii społecznej, w której podziały polityczne nie stają się podziałami naturalnymi, tylko stają się wyzwaniami pod kątem istnienia narodu i państwa. To jest bardzo groźne. W postępowaniu Andrzeja Dudy i jego obozu widać wyraźnie pewnego rodzaju obsesyjność w pojmowaniu tego, aby tę władzę utrzymać. Rafał Trzaskowski za pomocą argumentacji bardziej racjonalnej podejmuje próbę wskazania, że może być jeszcze normalnie, ale z kolei jego uwiądem jest to, że pochodzi z obozu, który wydaje się zgrany, bo PO nie jest partią, która, moim zdaniem, będzie się w stanie zrewitalizować całkowicie. To wszystko oznacza, że mamy podział niezwykle mocno usytuowany przede wszystkim mentalnościowo.
Podtrzymywanie tych podziałów służy w pewien sposób utrzymaniu władzy?