Turcja od tygodnia prowadzi w Syrii operację wojskową "Źródło pokoju", której celem jest stworzenie - jak podaje Ankara - strefy bezpieczeństwa na turecko-syryjskim pograniczu. Stworzenie takiej strefy miałoby umożliwić powrót do Syrii uchodźców z tego kraju przebywających obecnie w Turcji. Ofensywa wymierzona jest w Kurdów z Powszechnych Jednostek Ochrony (YPG), sojuszników USA w walce z Daesh. Do ofensywy doszło po tym jak prezydent USA Donald Trump, po wcześniejszej rozmowie telefonicznej z prezydentem Turcji Recepen Tayyipem Erdoganem, podjął decyzję o wycofaniu żołnierzy USA z terenów, na których Turcy prowadzą obecnie ofensywę. Kurdowie nazwali decyzję Trumpa "ciosem w plecy".
Czytaj także:
Syria: Armia Asada idzie na pomoc Kurdom
Składający wizytę w Zjednoczonych Emiratach Arabskich specjalny przedstawiciel prezydenta Rosji ds. Syrii Aleksander Ławrentiew skrytykował turecką ofensywę. Ławrentiew dodał, że starcia między tureckimi a syryjskimi siłami zbrojnymi byłyby nie do zaakceptowania. - I dlatego do nich nie dopuścimy, rzecz jasna - zaznaczył. Według niego, przedstawiciele Turcji i Syrii utrzymują kontakt, by uniknąć konfliktu.
Rosyjski resort obrony poinformował, że rosyjskie siły, rozmieszczone w Syrii w 2015 r., patrolują teren wzdłuż "linii kontaktu" między syryjskimi a tureckimi wojskami.
Z danych ONZ wynika, że na skutek ofensywy zginęło kilkadziesiąt osób cywilnych, a 160 tys. uciekło z zagrożonych walkami terenów.