W europejskich dyskusjach publicznych od dłuższego czasu pojawia się pytanie o możliwość zbudowania nieliberalnej demokracji i jakiego typu miałaby ona być. Dyskusja koncentruje się na takich krajach jak USA, Węgry czy Polska. Jarosław Kaczyński w jednym z przemówień stwierdził, iż w Polsce chcemy budować demokracje bezprzymiotnikową, nie liberalną czy socjalistyczną, lecz wolnościową. Ikona liberalnej lewicy w Parlamencie Europejskim Guy Verhofstadt, cyniczny biurokrata i strażnik ideologii liberalnej nienawidzący niewłaściwych wyborów demokratycznych, krzyczał w PE, by Kaczyński porzucił utopię tworzenia nieliberalnej demokracji. Prasa liberalna Europy lamentuje, iż cała Europa Środkowa stała się matecznikiem nieliberalnej demokracji zagrażającym „wartościom europejskim". W imię których kraje „starej" Unii muszą zdyscyplinować i nadzorować buntujące się kraje tej „nowej".
Strach unijnego establishmentu wywołuje nie widmo odradzającego się domniemanego nacjonalizmu utożsamianego często z państwem narodowym, lecz poczucie, iż może pojawić się rzeczywista alternatywa dla liberalnego czy precyzyjniej: monopolistycznego liberalno-lewicowego modelu stworzonego przez elity pokolenia 1968 r. Elity te traktują Europę Środkową jako ciągle wymagającą nadzoru i zapóźnioną w integracji według modelu dawno już ustalonego instytucjonalnie i aksjologicznie na Zachodzie. Przebudzenie Europy Środkowej, ale nie tylko jej, oznacza podważenie takiego modelu integracji uznanego przez elity 1968 r. za bezalternatywny. Spór idzie o solidarność ekonomiczna, równość polityczną i aksjologię Unii jako posthistorycznej, postnarodowej, postmetafizycznej i postreligijnej konstrukcji.
Silniejszy się mści
Polskie i węgierskie reformy z wysokim dla nich poparciem społecznym wywołały zmasowany atak liberalnego establishmentu, powodując uruchomienie art. 7 traktatu o Unii Europejskiej przeciw Polsce z wniosku Komisji Europejskiej, a obecnie przeciw Węgrom w Parlamencie Europejskim.
Przypadek Węgier wydaje się bardziej inspirujący, ponieważ Victor Orban pokusił się o głębszą analizę kryzysu europejskiej demokracji liberalnej, przedstawiając alternatywną wizję chrześcijańskiej demokracji. Bez wątpienia w centrum sporu Węgier z KE i PE stoi kwestia narzucanej imigracji definiowanej niedwuznacznie jako realizowanie „wartości europejskich". Artykuł 7 można uruchomić, gdy zachodzi podejrzenie naruszenia przez kraj członkowski „podstawowych wartości" Unii, np. praworządności. Według Orbana uruchomienie go przeciw Węgrom jest zemstą silnych na słabych, nie- chcących zgodzić się na niedemokratyczną likwidację własnych społeczeństw. Parlament węgierski przyjął bowiem pakiet ustaw nazwanych potocznie „Stop Soros" mających chronić Węgry przed niekontrolowaną migracją z jednoczesnym ograniczeniem propagandy ją wspomagającej, szczególnie przez różne NGO'sy kontestujące politykę władz i traktujące ją jako sprzeczną z węgierskim porządkiem prawnym. Nazwa „Stop Soros" nawiązywała do amerykańskiego finansisty i spekulanta sponsorującego działania na rzecz otwartych granic dla imigrantów jako narzędzia osłabiania państw narodowych i promowania globalnego „społeczeństwa otwartego". Tak suwerenną postawę liberalny establishment europejski uznał za bezczelność parweniusza, rytualnie wzburzał się moralnie i uruchomił ostatecznie art. 7.
Taką procedurę kontroli praworządności wprowadzono dopiero w 2014 r., właśnie by zdyscyplinować Węgry, choć „wyrok" na Orbana odraczano. Pretekstem uruchomienia art. 7 był oficjalnie sprzeciw Orbana wobec polityki imigracyjnej, choć inne preteksty były na podorędziu. W dyskusji o wdrożeniu art. 7 w PE odpowiedział on ostro: Węgry mają być skazane, ponieważ nasi obywatele zadecydowali, że nasz kraj nie będzie krajem migrantów. (...) muszę odrzucić ten szantaż, bowiem zgodnie z duchem i literą traktatów UE , dla Węgier naród jest suwerenem i podejmuje ostateczne decyzje w demokratycznie wybranym parlamencie i nie ustąpi przed dyktatem.