Champs Elysees nie jest najbardziej znaną ulicą w Jordanii, ale jest zapewne jedną z najdłuższych. Ironiczna nazwa ma podkreślać jej surrealistyczny charakter. W deszczowe dni ulica tonie w błocie, handel odbywa się na prowizorycznych straganach, ale kupić można wszystko. Ceny umiarkowane jak na warunki jordańskie. Niezwykle ważna jest rozrywka, której ulica dostarcza syryjskim uchodźcom w czasie spacerów. Biegnie linią prostą wśród tysięcy blaszanych kontenerów, często z niewielkim ogródkami, zbiornikami na wodę umieszczonymi na stertach pustynnych kamieni, słupów elektrycznych oraz plątaninie różnych kabli. Wszystko to zajmuje ponad 5 km kw. terenów pustynnych.
Tak wygląda obóz Zaatari – miejsce schronienia prawie 80 tys. uchodźców w większości z syryjskiego rejonu Dara, graniczącego z Jordanią. To w Darze rozpoczęły się antyrządowe demonstracje w Syrii, wiosną 2011 r. Niedługo później powstał obóz po jordańskiej stronie. Nierzadko przybywało do niego 5 tys. osób dziennie.
Obóz w Zaatari służył nie tylko jako miejsce schronienia dla uchodźców, ale i bojowników walczących z reżimem prezydenta Baszara Asada. Dzisiaj Dara jest już od wielu miesięcy pod kontrolą armii prezydenta, a granica znajduje się pod ścisłą kontrolą jordańskiej armii i służb bezpieczeństwa. Kto chce, może do Syrii wrócić, ale w drugą stronę droga jest praktycznie zamknięta.
45-letnia Huda Hamdi nie ma po co wracać. Uciekła z Dary z trójką dzieci w chwili, gdy pięć lat temu zniknął jej mąż. Już w obozie Zaatari dotarły do niej wiadomości, że został aresztowany, po czym zwolniony. Znalazł w Syrii nową żonę, założył rodzinę i o starej zapomniał. Huda ma łzy w oczach, gdy o tym opowiada. Utrata męża jest dla niej większą tragedią niż tułaczka. W obozie pracowała jako pomocnik jordańskiego nauczyciela, ale skończyły się pieniądze z międzynarodowego projektu.
Obóz utrzymuje w sumie ponad 40 organizacji różnego rodzaju. Niemała część pieniędzy pochodzi ze specjalnego funduszu pomocowego UE dla uchodźców z Syrii (EUTF). Dzięki nim ludzie tacy jak Huda mają się gdzie podziać. Także Anas Zain, student współfinansowanej przez unijny fundusz prywatnej szkoły w Ammanie Luminus Technical University College. Pochodzi z Tartus i przybył do Ammanu wraz z całą rodziną, która zdecydowała się na emigrację, gdy porwano jego kuzyna. Uwolnienie kosztowało rodzinę 9 tys. dol. Nie myśli o powrocie. Liczy na dobrą pracę w Jordanii. Po college'u zamierza studiować.