Jordania: Monarchia złożona z uchodźców

Szukający schronienia przybysze nie są tu lubiani – ani Syryjczycy, ani wcześniej Palestyńczycy. A to oni tworzą większość społeczeństwa.

Aktualizacja: 27.11.2018 18:29 Publikacja: 27.11.2018 17:24

Foto: © European Union 2018/ Johanna de Tessieres

Champs Elysees nie jest najbardziej znaną ulicą w Jordanii, ale jest zapewne jedną z najdłuższych. Ironiczna nazwa ma podkreślać jej surrealistyczny charakter. W deszczowe dni ulica tonie w błocie, handel odbywa się na prowizorycznych straganach, ale kupić można wszystko. Ceny umiarkowane jak na warunki jordańskie. Niezwykle ważna jest rozrywka, której ulica dostarcza syryjskim uchodźcom w czasie spacerów. Biegnie linią prostą wśród tysięcy blaszanych kontenerów, często z niewielkim ogródkami, zbiornikami na wodę umieszczonymi na stertach pustynnych kamieni, słupów elektrycznych oraz plątaninie różnych kabli. Wszystko to zajmuje ponad 5 km kw. terenów pustynnych.

Tak wygląda obóz Zaatari – miejsce schronienia prawie 80 tys. uchodźców w większości z syryjskiego rejonu Dara, graniczącego z Jordanią. To w Darze rozpoczęły się antyrządowe demonstracje w Syrii, wiosną 2011 r. Niedługo później powstał obóz po jordańskiej stronie. Nierzadko przybywało do niego 5 tys. osób dziennie.

Obóz w Zaatari służył nie tylko jako miejsce schronienia dla uchodźców, ale i bojowników walczących z reżimem prezydenta Baszara Asada. Dzisiaj Dara jest już od wielu miesięcy pod kontrolą armii prezydenta, a granica znajduje się pod ścisłą kontrolą jordańskiej armii i służb bezpieczeństwa. Kto chce, może do Syrii wrócić, ale w drugą stronę droga jest praktycznie zamknięta.

45-letnia Huda Hamdi nie ma po co wracać. Uciekła z Dary z trójką dzieci w chwili, gdy pięć lat temu zniknął jej mąż. Już w obozie Zaatari dotarły do niej wiadomości, że został aresztowany, po czym zwolniony. Znalazł w Syrii nową żonę, założył rodzinę i o starej zapomniał. Huda ma łzy w oczach, gdy o tym opowiada. Utrata męża jest dla niej większą tragedią niż tułaczka. W obozie pracowała jako pomocnik jordańskiego nauczyciela, ale skończyły się pieniądze z międzynarodowego projektu.

Obóz utrzymuje w sumie ponad 40 organizacji różnego rodzaju. Niemała część pieniędzy pochodzi ze specjalnego funduszu pomocowego UE dla uchodźców z Syrii (EUTF). Dzięki nim ludzie tacy jak Huda mają się gdzie podziać. Także Anas Zain, student współfinansowanej przez unijny fundusz prywatnej szkoły w Ammanie Luminus Technical University College. Pochodzi z Tartus i przybył do Ammanu wraz z całą rodziną, która zdecydowała się na emigrację, gdy porwano jego kuzyna. Uwolnienie kosztowało rodzinę 9 tys. dol. Nie myśli o powrocie. Liczy na dobrą pracę w Jordanii. Po college'u zamierza studiować.

Władze w Ammanie czynią wszystko, aby uchodźców już nie przybywało. W kraju liczącym 8–9 mln mieszkańców samych uchodźców z Syrii jest co najmniej 1,3 mln. Jordania i Liban mają proporcjonalnie do liczby ludności nieporównywalny do innych krajów odsetek uchodźców.

Hotel Palestina

– Najpierw istniało państwo, potem pojawili się jego mieszkańcy – żartuje znany jordański rysownik karykatur Emad Hadżadż. Pierwsi uchodźcy, Czerkiesi, przybywali z carskiej Rosji. Potem Arabowie palestyńscy w latach 30. ubiegłego wieku, w czasie powstania arabskiego w Palestynie, a następnie w czasie wojen palestyńsko izraelskich. Najwięcej z Zachodniego Brzegu, który Jordania utraciła w czasie wojny sześciodniowej. W rezultacie niemal dwie trzecie mieszkańców kraju ma dzisiaj palestyńskie korzenie.

Zarejestrowanych oficjalnie uchodźców palestyńskich jest 2,3 mln. Większość nie widziała Palestyny na oczy. Dziedziczą status uchodźcy po linii męskiej. Kilkanaście procent z nich mieszka w dziesięciu obozach, które zrosły się z takimi miastami, jak New Camp w Ammanie. Wąskie biedne uliczki i nieco więcej nieporządku niż innych częściach dzielnicy.

Rząd twierdzi, że łoży 1 mld dol. rocznie na utrzymanie infrastruktury i zapewnienie bezpieczeństwa Palestyńczykom. Teoretycznie są obywatelami Jordanii, w praktyce nie mają równych szans w zdobyciu dobrze płatnej pracy. Są też pod specjalnym nadzorem służb, gdyż nie zapomniano o Czarnym Wrześniu 1970–1971, kiedy wypędzeni z jordańskiego Zachodniego Brzegu palestyńscy bojownicy próbowali obalić monarchię.

Palestyńczycy uchodzą więc nierzadko za podejrzanych, choć w trzeciej czy nawet czwartej generacji ich związki z krajem przodków są żadne. Ale i tak świetnie wyszkolona przez Amerykanów służba bezpieczeństwa, Muchabarat, nie zasypia gruszek w popiele. Jej siedzibę w Ammanie nazywano nawet kiedyś Hotel Palestine. – Wątłe już wcześniej nadzieje na powrót do dawnej ojczyzny upadły, gdy USA zaprzestały finansowania UNRWA w połowie tego roku – mówi Roger Davies, dyrektor agencji w Jordanii.

Zadaniem UNRWA jest dbanie o Palestyńczyków na podstawie mandatu Zgromadzenia Ogólnego ONZ, które co trzy lata go przedłuża, podkreślając jednocześnie prawo Palestyńczyków do powrotu do Palestyny, czyli w praktyce do Izraela.

Nie ma zamiaru nigdzie wracać 15-letni Osama, ma dziadków w Jerozolimie, w której nigdy nie był i nie wiadomo, czy będzie. Chce być inżynierem w Jordanii i pilnie się uczy w szkole UNRWA w Ammanie.

Życie w kontenerze

Uchodźcy z Syrii są w zdecydowanie gorszej sytuacji. Jest ich w sumie 1,3 mln, połowa oficjalnie zarejestrowana. Niewiele to daje poza możliwością uzyskania bezpłatnego pozwolenia na pracę. Wydano ich w tym roku 110 tys., co jest kroplą w morzu potrzeb. Kto ma pieniądze, może kupić roczne pozwolenie za równowartość 700–1000 dolarów, w zależności od zawodu. Gwarancji zatrudnienia to nie daje. Zdecydowana większość klepie biedę jak 25-letnia Anisa, wdowa z dwójką dzieci ze wschodniej Guty w pobliżu Damaszku. Mieszka w Ammanie kątem u brata, krawca, który stara się zarobić na utrzymanie dwu rodzin. Często są bez grosza i Anisa wspomaga domowy budżet zapomogą z UNRWA. Otrzymuje 250 dinarów (ok. 1250 zł) raz na trzy miesiące. Próbowała pracować, ale ją oszukano, nie wypłacając pensji.

Daleko nie wszyscy uchodźcy z Syrii mogą liczyć na miejsca w obozowych kontenerach jak w Zaatari. Cztery obozy mieszczą zaledwie dziesiątą część przybyszów z Syrii. Nie wszystkim też odpowiada życie w kontenerach. Jest wyzwaniem, z którym nie radzi sobie większość sfrustrowanych mężczyzn pozbawionych możliwości odgrywania przywódczej roli w rodzinie. W przeludnionych pomieszczeniach przemoc domowa jest na porządku dziennym. 14–15-letnie dziewczęta wychodzą za mąż, aby uciec od rodziny i zwiększyć szanse na przydział kontenera nowo powstałej rodzinie. Opuścić teren obozu można jedynie za okazaniem przepustki, co nie wpływa dobrze na samopoczucie uchodźców. Krążą opowieści, że politycznie niepewnych uchodźców Muchabarat odstawia do Syrii.

Z drugiej strony w 32 szkołach w Zaatari jest miejsce dla wszystkich dzieci, których rodzice nie wysyłają do pracy za grosze. 12-letni Abdel Rahman znalazł się tutaj pięć lat temu. Chciałby pewnego dnia wrócić do Syrii, ale już po studiach medycznych. Jeszcze nie wie, że to praktycznie niemożliwe.

Niepotrzebni i niechciani

Nie tylko jordańskie władze, ale i zdecydowana większość obywateli nie widzi w kraju miejsca dla przybyszów. Przeważa pogląd, że zabierają pracę Jordańczykom, z ich powodu rosną koszty najmu, są przyczyną problemów gospodarczych i budżetowych kraju. Ludziom nie podoba się podwyższanie podatków, że za litr benzyny płacić trzeba już 800 filsów (0,8 dinara), czyli około 4 zł. Przy płacach w granicach 300 dinarów, marnym transporcie publicznym taka cena to horrendum. W dodatku ludzie nie zapomnieli czasów, gdy benzyna była niemal za darmo z zaprzyjaźnionego Iraku.

To stare dobre czasy. Kilka miesięcy temu doszło nawet do demonstracji przeciwko podwyżce podatków. Pierwszych od arabskiej wiosny. Ludzie dyskutują w gronie przyjaciół o wysokich kosztach utrzymania rodziny królewskiej, o licznych podróżach zagranicznych króla Abdullaha II i o jego milionowych przegranych we francuskich kasynach, a także o jego licznych przyjaciółkach. Ale mimo obecnych wyzwań Jordania jest nadal krajem politycznie stabilnym. Spora w tym zasługa Muchabaratu.

Champs Elysees nie jest najbardziej znaną ulicą w Jordanii, ale jest zapewne jedną z najdłuższych. Ironiczna nazwa ma podkreślać jej surrealistyczny charakter. W deszczowe dni ulica tonie w błocie, handel odbywa się na prowizorycznych straganach, ale kupić można wszystko. Ceny umiarkowane jak na warunki jordańskie. Niezwykle ważna jest rozrywka, której ulica dostarcza syryjskim uchodźcom w czasie spacerów. Biegnie linią prostą wśród tysięcy blaszanych kontenerów, często z niewielkim ogródkami, zbiornikami na wodę umieszczonymi na stertach pustynnych kamieni, słupów elektrycznych oraz plątaninie różnych kabli. Wszystko to zajmuje ponad 5 km kw. terenów pustynnych.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 764
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 763
Świat
Pobór do wojska wraca do Europy. Ochotników jest zbyt mało, by zatrzymać Rosję
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 762
Świat
Ekstradycja Juliana Assange'a do USA. Decyzja się opóźnia