Wimbledoński półfinał zweryfikował śmiałe marzenia młodego kanadyjskiego tenisisty – w każdym secie podejmował rękawicę, walczył, niekiedy nawet obejmował prowadzenie, ale w końcu zderzał się z serbską maszyną do wygrywania. Lider rankingu światowego grający z wizją wygrania 20. turnieju Wielkiego Szlema, dorównania Rogerowi Federerowi i Rafaelowi Nadalowi, nie dał się zatrzymać. Zwyciężył 7:6 (7-3), 7:5, 7:5.
Mimo przewagi doświadczenia Djokovicia, mimo niezbyt przyjemnych wspomnień z wcześniejszych sześciu porażek (na sześć meczów), mimo pierwszego w życiu półfinału Wielkiego Szlema Shapovalov był przed półfinałem optymistą. Po półfinale musiał uznać przewagę mistrza z Belgradu, ale o żadnej dotkliwej porażce nie było mowy. Mecz był bardzo ładny i równy.
Odświeżający i dynamiczny tenis leworęcznego Kanadyjczyka (zwłaszcze jednoręczny bekhend) musiał się podobać. Denis Shapovalov już od paru miesięcy pokazuje wyraźny przypływ umiejętności, półfinał w Londynie dał mu awans do pierwszej dziesiątki świata, tuż przed Huberta Hurkacza.
W sumie stało się jednak tak, jak przewidywano: Novak Djoković miał stawić się w niedzielnym finale (30. w karierze, 7. w Wimbledonie) z Matteo Berrettinim, by grać o cele najwyższe, czyli wielkoszlemową nieśmiertelność. Zagra i, mimo wielkiej formy Włocha, jest faworytem.
– Wynik nie oddaje jak wyrównany był to mecz. Proszę o aplauz dla Denisa. Zobaczymy go w przyszłości wielokrotnie. Powtórzę to raz jeszcze, choć mówiłem to wiele razy: to dla mnie najważniejszy kort i najważniejszy turniej na świecie. Zawsze marzyłem, by tu wygrywać. Gdy słyszę, że tworzę historię, zawsze mnie to inspiruje. Ale każdy turniej to osobna opowieść – mówił serbski gigant tenisa.