Michalina Olszańska: Na planie filmowym panuje specyficzna atmosfera

- Zawód aktora wymaga skupienia na sobie, ponieważ jesteśmy swoim własnym instrumentem, ale przez to łatwo wpaść w pułapkę ego. Trzeba pamiętać, że liczy się efekt końcowy, a nie nasze osobiste ambicje, dlatego bardzo często w aktorstwie mniej znaczy więcej – mówi serwisowi rp.pl Michalina Olszańska, która w 2019 roku wystąpiła m.in. w filmie „Obywatel Jones” w reżyserii Agnieszki Holland.

Aktualizacja: 21.10.2019 15:57 Publikacja: 21.10.2019 15:51

Michalina Olszańska: Na planie filmowym panuje specyficzna atmosfera

Foto: materiały prasowe

"Rzeczpospolita": „Dziecko gwiazd Atlantyda” ujawnia niezwykły talent literacki młodziutkiej autorki. Wróżymy jej wielką karierę na miarę Christophera Paoliniego, twórcy trylogii fantasy Eragon” – pisało wydawnictwo Albatros w 2009 roku. W takim razie dlaczego Michalina Olszańska wydała tylko dwie książki?

Michalina Olszańska: Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Wszystko potoczyło się naturalnie. Zaczęłam studia na wydziale aktorskim i poświęciłam temu całą uwagę i czas. A kiedy pojawiła się praca na planie filmowym, pogodzenie tych dwóch pasji okazało się w zasadzie niewykonalne.

W szesnastoletniej księżniczce Meihna, czy w dziewczynce wychowywanej przez ekscentryczną zielarkę jest więcej Michaliny Olszańskiej?

Z bohaterką "Zaklętej", czyli tą dziewczynką, nigdy się nie identyfikowałam. Oczywiście uważam, że w każdym bohaterze jest odrobina pisarza, tak samo, jak dajemy coś z siebie każdej granej przez nas postaci. Ale naprawdę - od napisania obu tych książek minęło niemal 15 lat i nieco abstrakcyjne wydaje mi się teraz szukanie w sobie osoby, którą wtedy byłam, czyli dziecka dopiero wchodzącego w okres dojrzewania. Od tego czasu wydarzyło się w moim życiu tyle rzeczy, że chyba nie ma sensu męczyć tematu.

Jak zrodził się pomysł, by świat literatury zamienić na świat filmu?

Wychowałam się w artystycznej rodzinie i - co naturalne - sięgałam po różne środki wyrazu. Jeżeli jesteś dzieckiem sportowców, prawdopodobnie grasz w piłkę, biegasz i generalnie masz dobrą kondycję. Mnie otaczała muzyka, literatura, film - to znałam najlepiej i to mnie fascynowało. Grałam na skrzypcach, pisałam sobie różne rzeczy i skończyłam jako aktorka. Uważam za bardzo istotne pokazywanie dzieciom różnych dróg i wspieranie je zarówno w sukcesach, jak i porażkach. Jeśli w miarę wcześnie nie spróbują swoich sił w różnych dziedzinach, to skąd mają wiedzieć, w czym są dobre i co je tak naprawdę fascynuje?

Można łączyć ze sobą te światy jako autorka i aktorka?

Wszystko można.  Jeśli się chce i umie. Ja na razie nie umiem i nie widzę takiej potrzeby, ale zobaczymy, co przyniesie przyszłość. Nie zamykam się na nic, nic sobie nie obiecuję i nie wmawiam.

„Podobno kobieta jest skarbnicą wielu rzeczy i potrafi się znakomicie zmieniać, a troszkę się tego w polskim kinie nie wykorzystuje” – powiedziała niegdyś Agnieszka Grochowska. Patrząc na te słowa, odnajdujemy powód, dla którego Michalina Olszańska zajęła się aktorstwem?

Uwielbiam Agnieszkę Grochowską! Ale odpowiadając na pytanie - i tak i nie. Z perspektywy czasu myślę, że pewnie tak, między innymi,  ale kiedy podejmowałam decyzję, żeby zdawać do Akademii Teatralnej, nie kombinowałam w ten sposób. Uważam, że w życiu nie mamy do stracenia nic, oprócz doświadczeń i zawsze tych doświadczeń szukałam. Jak najwięcej, jak najbardziej różnorodnych

W tym roku wystąpiła pani m.in. w filmie „Obywatel Jones”. Jak zapadła decyzja, by wystąpić w koprodukcji Agnieszki Holland?

Ta rola została mi zaproponowana i nie wahałam się ani chwili. Agnieszka Holland była moim artystycznym guru od dzieciństwa, więc bardzo się cieszyłam, że mogłam z nią pracować zarówno przy serialu "1983", jak i przy tym filmie. Często zdarza się, że ktoś, kogo podziwiamy, przy bliższym poznaniu traci, ale nie w tym wypadku. Pani Agnieszka jest wybitnym reżyserem i niezwykłą osobą i praca z nią daje mi ogromną satysfakcję.

Jak wygląda praca na planie z Agnieszką Holland?

Przede wszystkim pani Agnieszka jest bardzo profesjonalna. Zawsze wie, czego chce i potrafi to przekazać aktorowi, pozostając przy tym otwarta na propozycje. Nie ma tu mowy o błądzeniu w ciemności, czy artystycznej panice, w którą czasem wpadają reżyserzy. Takie są moje obserwacje.

Co charakterystycznego ma w sobie postać Yulii, że zdecydowała się pani przyjąć tę rolę?

Wyjaśnijmy może czytelnikom, że mój występ w filmie "Obywatel Jones" jest gościnny, a rola malutka, więc nie będę się wygłupiać i na siłę robić psychoanalizy postaci, która pojawia się w dwóch scenach. Zawód aktora wymaga skupienia na sobie, ponieważ jesteśmy swoim własnym instrumentem, ale przez to łatwo wpaść w pułapkę ego. Trzeba pamiętać, że liczy się efekt końcowy, film jako całość, a nie nasze osobiste ambicje, dlatego bardzo często w aktorstwie mniej znaczy więcej. Rola epizodyczna to rola epizodyczna. Należy ją zagrać rzetelnie i najlepiej, jak się umie, ale nie trzeba jej wymyślać skomplikowanego dzieciństwa i wciskać na siłę wszystkich trików.

Jak przebiegł proces wcielenia się w tę postać?

Najważniejsze w tej roli było nauczenie się kwestii po angielsku z dość silnym rosyjskim akcentem. Nad tym musiałam popracować.

„Kiedy robisz film, to przestaje być tylko film, lecz staje się częścią twojego życia” – jak słowa Alana Rickmana pasuję do pani?

Zgadzam się z tym w stu procentach. Na planie filmowym panuje specyficzna atmosfera, trochę wręcz magiczna. Przez te kilka miesięcy cała ekipa współtworzy świat, którego jeszcze przed chwilą nie było. Dodatkowo widzimy codziennie te same twarze, przebywamy ze sobą bardzo intensywnie, wiedząc jednocześnie, że po kilku miesiącach się rozejdziemy i z niektórymi osobami być może nawet już nigdy nie spotkamy. Uwielbiam tę ulotność połączoną z intensywnością. Już nie mówiąc o tym, że według mnie każda rola w jakimś stopniu z nami zostaje.

Jakie myśli pojawiły się u pani, gdy dowiedziała się, że Europejska Akademia Filmowa koprodukcję „Mr Jones” umieściła na liście kandydatur do ich prestiżowych, dorocznych nagród?

Oczywiście się cieszę i bardzo temu filmowi kibicuję. Nie miałam jeszcze okazji go obejrzeć, ale jestem bardzo ciekawa.

„Mogę sobie pozwolić na to, żeby robić to, na co mam ochotę” – powiedział w jednym z wywiadów Jacek Braciak. Jak wyżej przytoczone słowa pasują do Michaliny Olszańskiej?

Podejrzewam, że chodzi tu o kwestie zawodowe, a nie ogólną filozofię życia? Jeśli tak, jest to nie tylko trudne do osiągnięcia, ale przede wszystkim do utrzymania. Chodzi bowiem o to, że projekty tzw. ambitne, dające nam dużo satysfakcji, są zazwyczaj w Polsce słabo płatne… Dlatego nie tylko aktorzy, ale i reżyserzy, scenarzyści, operatorzy i wszyscy pracujący przy filmie godzą się czasem na pracę przy telenoweli albo reklamie i mówi się trudno. Nie ma się co z tym kłócić. Inaczej jest kiedy jest się młodym i odpowiedzialnym tylko za siebie, a inaczej, kiedy pojawiają się dzieci, kredyty i różne inne zobowiązania. Ja miałam dotychczas dużo szczęścia do projektów, ale różnie może być. Najważniejsze to zachować pokorę i świadomość, że sukces jest trofeum przechodnim.

"Rzeczpospolita": „Dziecko gwiazd Atlantyda” ujawnia niezwykły talent literacki młodziutkiej autorki. Wróżymy jej wielką karierę na miarę Christophera Paoliniego, twórcy trylogii fantasy Eragon” – pisało wydawnictwo Albatros w 2009 roku. W takim razie dlaczego Michalina Olszańska wydała tylko dwie książki?

Michalina Olszańska: Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Wszystko potoczyło się naturalnie. Zaczęłam studia na wydziale aktorskim i poświęciłam temu całą uwagę i czas. A kiedy pojawiła się praca na planie filmowym, pogodzenie tych dwóch pasji okazało się w zasadzie niewykonalne.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Teatr
Nie żyje Alicja Pawlicka. Aktorka miała 90 lat
Teatr
Łódź teatralną stolicą Polski. Wkrótce Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych
Teatr
Premiera „Schronu przeciwczasowego”. Teatr nie jest telenowelą
Teatr
Administracyjna wendetta w Małopolsce: 750 dni odwoływania dyrektora Głuchowskiego
Teatr
Nie żyje René Pollesch. Wybitny niemiecki reżyser miał 61 lat