W sporze o mur na południowej granicy, na którym opiera się trwający już czwarty tydzień częściowy paraliż rządu amerykańskiego, tak naprawdę nie chodzi o betonowy mur, jakby się mogło wydawać, słuchając wystąpień Trumpa.
Mówił o tym w ubiegłym miesiącu John Kelly, zanim opuścił stanowisko szefa sztabu Białego Domu. „Prawdę mówiąc, to nie będzie mur" – mówił w wywiadzie dla „Los Angeles Times", dodając, że administracja Trumpa już dawno zarzuciła pomysł budowy jednolitej betonowej zapory, kiedy na początku 2017 r. skonsultowała się z agentami ochrony granicy. „Powiedziano nam, że potrzeba fizycznej bariery w niektórych miejscach, nowych technologii na całej granicy i więcej ludzi do ochrony terenu".
Czytaj także: Sondaż: 42 proc. Amerykanów chce muru Trumpa
Wizja tego, na co ma zostać przeznaczone 5,7 miliarda dolarów, które Donald Trump obecnie chce uzyskać z funduszy rządowych, zmienia się od początku jego walki o uszczelnienie południowej granicy. W ubiegłotygodniowej odezwie do narodu prezydent stwierdził, że „będzie to raczej stalowa bariera, a nie betonowy mur". Wcześniej „mur" Trumpa przybierał przeróżne formy architektoniczne, wersje graficzne i strukturalne, wymiary i właściwości.
W sierpniu 2015 r., a więc jeszcze na początku swojej kampanii prezydenckiej, mówił o betonowych panelach, a rok później o „cyfrowym" murze, by potem zmienić tę wizję na przeźroczystą zbrojoną strukturę. Zmienia się też planowana długość, lokalizacja, koszt oraz pomysł na to, kto ma zapłacić za uszczelnienie południowej granicy: Meksyk czy amerykańscy podatnicy?