Choć trudno w to uwierzyć, w miejscu, gdzie od dekad króluje ultra komunistyczny reżim, można zaopatrzyć się w komórkę. Do wyboru są nawet dwie sieci (poza podstawową Koryolink jest także Kansung), a trzecia pozostaje do użytku dla przedstawicieli partii. Liczbę subskrybentów szacuje się na ok. 3 mln, oczywiście wciąż mało kto może pozwolić sobie na taki luksus kojarzący się z Zachodem.

 

Według jednego z pracowników telekomu, który przed kilkoma tygodniami zgodził się opowiedzieć magazynowi "Wired" sekrety komórek z Pjongjangu, reżim nie dysponuje żadną dodatkową technologią inwigilacji swoich obywateli poprzez sieć. Za pośrednictwem tzw. Legal Interception Gateway można czytać poszczególne SMSy czy podsłuchiwać rozmowy, ale to procedury stosowane także i w pozostałych miejscach na świecie w określonych przypadkach. Władza powyżej 38. równoleżnika czasami jednak obawia się sygnałów z sieci 3G. Komórki w dużej mierze wyłącza się podczas wojskowych parad, rakietowych prób (konsekwentnie nazywanych umieszczaniem satelitów na orbicie) czy podczas uroczystości największych - istnieje przypuszczenie, że po śmierci Kim Dzong Ila komórki nie działały przez co najmniej 100 dni. Władza korzysta teraz także z technologii egipskiej firmy, która teoretycznie miała zapewnić jej rozwiązania zdolne do powstrzymania rozprzestrzeniania się informacji na wzór tych z arabskiej wiosny. W Pjongjangu panuje przekonanie, że to technologia komórkowa doprowadziła do zdalnej detonacji ładunku na stacji Ryongchon w kwietniu 2004 roku. Zginęły wówczas setki osób, a ogromny wybuch na stacji kolejowej został uznany za próbę zamachu na Kim Dzong Ila, który przejeżdżał tamtędy kilka godzin wcześniej.