„Twoje pomysły to powrót do średniowiecza! Z drugiej strony szkoda, że go teraz nie ma, bo za swoje herezje zostałabyś spalona na stosie lub zawisłabyś na szubienicy" – to jeden z przykładów internetowego hejtu, z którym styka się Kaja Godek z Fundacji Życie i Rodzina. Mówi, że zaczyna się bać o życie swoje i swoich bliskich, dlatego zaczęła takie przypadki zgłaszać na policję. – Pierwsze zawiadomienie już złożyłam, a kolejne się piszą – relacjonuje.
Kaja Godek twierdzi, że z taką falą agresji nie spotkała się nigdy dotąd. Powodem jest obywatelski projekt, w którym znalazł się zakaz aborcji ze względu na wady lub chorobę płodu. W marcu pozytywnie zaopiniowała go sejmowa Komisja Sprawiedliwości. – Takie wiadomości dostaję też na skrzynkę e-mailową lub za pośrednictwem portali społecznościowych – mówi. – Najwyraźniej jesteśmy już blisko. Mamy rekordową liczbę podpisów obywateli, Polacy głośno domagają się zakazu aborcji. Ale zwłoka w pracach nad projektem daje paliwo wrogom życia i możliwość mobilizacji do najbardziej odrażających akcji przeciw prolajferom – przekonuje.
Godek wspomina, że obiektem internetowej mowy nienawiści była też w przeszłości. Przykładowo w 2016 roku, gdy do Sejmu trafił inny projekt, całkowicie zakazujący aborcji. Dzięki pomocy prawników z Instytutu Ordo Iuris udało się znaleźć hejtera, który w ramach ugody ją przeprosił.
Autorami tamtego projektu obywatelskiego byli właśnie eksperci z Ordo Iuris. Szef instytutu mec. Jerzy Kwaśniewski wspomina: – Najczęstszą ofiarą była dr Joanna Banasiuk, która prezentowała projekt w Sejmie. Zgłosiliśmy kilka gróźb karalnych, ale w większości pojawiały się na Facebooku, z którego policji trudno było wydobyć dane sprawcy.
Na mowę nienawiści narzekają też osoby opowiadające się za szerszym prawem do aborcji. I one też uważają się za bardziej poszkodowane. – Działacze z ruchu anti-choice nie są tak narażeni na hejt i przemoc, jak te opowiadające się za pro-choice – mówi Wanda Nowicka, feministka i była wicemarszałek Sejmu.