Przed kilkoma dniami pracowników sądów dopadł wirus, w wyniku którego udali się na zwolnienia lekarskie. Przy zdrowiu pozostało jedynie 17 proc. osób. Wedle prognoz zatrudnieni m.in. na stanowiskach sekretarzy, protokolantów, asystentów, kierowników, referentów wrócą do zdrowia tuż przed Bożym Narodzeniem, najpewniej 21 grudnia 2018 r. Tymczasem wokandy w całej Polsce spadną, nie odbędą się setki i tysiące rozpraw, interesanci nie dodzwonią się do biur obsługi interesantów, nie zapoznają się też z aktami. Wspomniana choroba wymiaru sprawiedliwości bliska jest w objawach, przebiegu i skutkach paraliżowi, który ogarnął już wcześniej medyków i policjantów, także opłacanych z budżetu państwa.
Gdyby nie to, że pracownicy sądów posiadają zwolnienia lekarskie, można by się zastanawiać, czy aby nie podjęli protestu. Bo przed wieloma sądami stoją ludzie z transparentami „dość pracy za grosze". Dlaczego jednak mieliby to robić? Czy z tej przyczyny, że 95 proc. pracowników sądów, z wyłączeniem sędziów, asesorów, referendarzy i kuratorów sądowych, zarabia mniej niż 2853,95 zł netto, w tym 20 proc. otrzymuje wynagrodzenie zasadnicze maksymalnie do kwoty 1808,10 zł netto? Czy z tego powodu, że asystenci sędziów, którzy są wykwalifikowanymi prawnikami, osiągają wynagrodzenie zasadnicze na poziomie pomiędzy 1808,88 zł a 2853,96 zł netto, natomiast kwoty wynagrodzenia zasadniczego 1808,10 zł netto nie przekracza 14 proc. urzędników sądowych oraz 90 proc. innych pracowników tzw. obsługi? Czy pracownicy sądów mieliby protestować ze względu na ciągły wzrost wpływu spraw oraz galopującą legislację, która dodaje obowiązków pracownikom sądów i prokuratury?
Na wszystkie zadane pytania, powinna oczywiście paść odpowiedź przecząca. Pracownicy przecież nie powinni protestować w poczuciu odpowiedzialności za funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości, dobro obywateli, którym przychodzi wnosić o rozstrzyganie ich ważnych spraw przed sądami oraz, rzecz jasna – wobec ich służbowych obowiązków.
Jest tylko jedno „ale": jak mają żyć, utrzymywać rodziny, dbać o zabezpieczenie starości i zachować godność, jeśli ich wynagrodzenie w gruncie rzeczy nie pozwala na poniesienie wydatków niezbędnych dla ich utrzymania?
Przed kilkunastoma laty pracowałam jako asystent sędziego w jednym z największych stołecznych sądów. Praca ta rozwijała mnie pod każdym możliwym względem. To dzięki niej poznałam w praktyce procedurę cywilną, zrozumiałam występujące w niej instytucje, które na etapie studiów uniwersyteckich, choć wyuczone, pozostawały w sferze praktycznej czarnej magii. Jako asystent, pod bacznym okiem przewodniczącego wydziału, zajmowałam się bieżącym wpływem, pisaniem projektów zarządzeń, porządkowałam akta, opracowywałam notatki pozwalające sędziemu na szybkie przypomnienie przedmiotu sprawy, stron, sformułowanych przez nie żądań, złożonych wniosków, przeprowadzonych już i planowanych dowodów. Sporządzałam informacje dotyczące przepisów właściwych danej sprawie i ich interpretacji dokonywanej przez orzecznictwo i judykaturę. Ponadto protokołowałam rozprawy i sporządzałam projekty uzasadnień wyroków i postanowień.