Choć polskie sądy coraz gorzej radzą sobie ze sprawnym orzekaniem, resort sprawiedliwości nie zamierza ich wspomóc kadrowo. Dlaczego minister zwleka z uruchomieniem procedury konkursowej? Ma swoje powody. Trzyma wakaty dla absolwentów Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury. Z jednej strony ma rację. Gdyby nie te etaty, aplikanci, którym państwo przez lata płaciło stypendium, zostaliby na lodzie albo zasili szeregi korporacji prawniczych. Z drugiej strony jednak aplikantów ze zdanym egzaminem będzie ok. 80, a zamrożonych etatów jest dużo więcej. I tu pojawia się drugi problem: liczby etatów. MS twierdzi, że jest ich ok. 200; sędziowie, że 500. A to oznacza, że rocznie niezałatwionych pozostaje od kilkunastu do kilkuset tysięcy spraw. Cierpią na tym i obywatele, którzy przecież mają konstytucyjnie zagwarantowane prawo do sądu, cierpią także sędziowie, którzy mogliby mieć mniej pracy.

Problem dostrzegli posłowie. Pytają ministra, dlaczego nie uruchamia procedury konkursowej. Przypominają, że i tak miesiącami trwa oczekiwanie na jej wyniki. I tu pojawia się odpowiedź, która najbardziej bulwersuje. Oto etaty będą dostawać absolwenci krakowskiej szkoły, najpierw asesora, potem sędziego, i to bez konkursu. Przyjęcie takiego modelu kłóci się z tym, co przed laty obiecywano sędziom.

Urząd przez nich sprawowany miał się bowiem stać koroną zawodów prawniczych. Mieli chcieć do niego przychodzić najlepsi adwokaci czy radcowie prawni. Teraz wygląda na to, że miejsc im oferowanych będzie dużo mniej, ponieważ część zajmą z przydziału aplikanci KSSiP. To niedorzeczne – mówią sędziowie. I trudno nie przyznać im racji. W całej tej akcji reformowania wymiaru sprawiedliwości znowu brakuje konsekwencji i długofalowego planu. A zapłacimy za to my wszyscy, podatnicy.