Agata dzień zaczyna jak my wszyscy, tj. bezkompromisowo – zjedzeniem kawałka banana, przegryzieniem mandarynki i rozczochranymi włosami. Szybciej jednak niż przeciętny śmiertelnik i z pewnością o niebo sprawniej niż przeciętna śmiertelniczka potrafi doprowadzić się do ładu, schludnie ubrać, przejechać pół miasta i z biegu przystąpić do lektury opiniowanej przez nią (jak należy przypuszczać) umowy. Wprawdzie zaczyna od strony siódmej, ale prawdopodobnie wcześniejsze fragmenty nie były ciekawe – to raz, a dwa – czasu ma niewiele. Za niespełna pół godziny protokolant wywoła sprawę, na którą musi się stawić.
Po rozprawie jednym rzutem oka na dokumenty Agata diagnozuje sytuację związków zawodowych w firmie, którą reprezentowany przez nią ubezpieczyciel ma objąć ochroną. Niemożliwe? Nie, takie rzeczy zdarzają się każdemu adwokatowi. Nie każdy zaś ma odwagę, wzorem Agaty, zaparkować auto bezpośrednio pod drzwiami sądów w alei Solidarności. Agata ma tę moc!
Pani mecenas marszobiegiem pokonuje korytarze Sądu Okręgowego, wchodzi na salę rozpraw z togą na przedramieniu i dzwoniącym telefonem, czym wywołuje zniecierpliwienie Sądu, siada w miejscu przeznaczonym dla publiczności, co pozwala przypuszczać, iż udała się na ogłoszenie wyroku w sprawie, której nie prowadziła, w przeciwnym bowiem razie usiadłaby po bożemu, po jednej lub drugiej stronie sali. To jednak detale.
Najważniejsze jest bowiem to, iż Sąd ogłasza wyrok: oddala powództwo Magdaleny Niewczas, co wykłada zgromadzonym profesjonalistom na język potoczny. Adwokat bądź co bądź też człowiek – nie zawsze ma zdrowie słuchać monotonnego prawniczego wywodu. Sąd nie poucza adwokatów o prawie złożenia wniosku o pisemne uzasadnienie wyroku i terminie wniesienia apelacji – uff, na sali zgromadzili się najpewniej najlepsi z najlepszych w swoim fachu, tj. tacy, co wiedzą.
Młoteczek. Sąd wstaje, reszta zgromadzonych robi co bądź, stoi, siedzi lub wychodzi. Powódka płacze.