Reforma wymiaru sprawiedliwości w Polsce: najpierw sprawdzić na szczurach

W jednym miesiącu narzeka się na nierówne obciążenie sprawami. W następnym przychodzi refleksja, że sprawa sprawie nierówna. A gdzie kryzys? – pyta prawnik Aleksander Tobolewski.

Aktualizacja: 13.02.2016 10:05 Publikacja: 13.02.2016 01:00

Foto: 123RF

Czytam wszystko, co mi wpadnie w ręce, a dotyczy reformy wymiaru sprawiedliwości w Polsce. Bez uprzedzeń i emocji, bo tu nie praktykuję, więc wiele problemów, o których czytam, mnie nie dotyczy. Mam również na nie inne spojrzenie. Według mnie wcale nie jest tak źle, jak się ocenia. Ba, chciałbym, żeby w mojej prowincji sprawy kończyły się w osiem miesięcy! W grudniu skończyłem sprawę przeciwko bankowi, która trwała trzy lata. Leży u mnie sprawa rozwodowa „za obopólną zgodą stron" zarejestrowana w sądzie w październiku 2015 r. Dzwonię do sądu i słyszę, żebym się nie martwił, bo w marcu powinien być wyrok. Mój wspólnik zakończył inną sprawę (ugodą), która przewalała się w pierwszej instancji 14 (słownie: czternaście) lat!

Odpowiedzią jest cisza

O reformie wymiaru sprawiedliwości mówi się w Polsce od lat. Przyjdzie minister, zrobi reformę, przyjdzie następny, cofnie zmiany, wprowadzi następne – i tak aż do mdłości. Najgorsze to, że każda reorganizacja przynosi więcej nerwów niż to warte, a i kosztuje podatników krocie. Dzięki Bogu, że w tym wszystkim mamy sędziów, którzy mają zdrowy rozsądek i robią to, co powinni. Sądzą bez względu na zawirowania.

Kolejna zmiana proponowana przez PiS jest dość dobrze oceniana. Jak zwykle są zwolennicy rewolucyjnych posunięć i działania krok po kroku. Zwolennicy zlikwidowania lub nazwania inaczej obecnych sądów, powyrzucania przewodniczących, zwiększenia ilości personelu pomocniczego i tysiąca i jeden innych rozwiązań. Spróbuję być adwokatem diabła i zadam dzisiaj jedno pytanie, na które nigdzie nie znajduję odpowiedzi.

Czy w środowisku prawniczym jest zgodność, na czym polega w Polsce domniemany kryzys wymiaru sprawiedliwości?

Ja nie znalazłem żadnej nie tylko że satysfakcjonującej odpowiedzi, ale nawet tez, które mogłyby posłużyć reformie. I tak w jednym miesiącu narzeka się na nierówne obciążenie pracą sędziów, a reforma ma to zmienić tak, że każdy będzie dostawał w miarę wpływu spraw. Jest na urlopie czy nie jest, sprawy będą mu się piętrzyły. W następnym miesiącu ktoś oświecony zauważa, że sprawa sprawie nierówna i rozwodowa to nie to samo co Amber Gold. I to prawda, więc może jednak dotychczasowy system nie był taki zły. A nie daj Boże, gdy sędzia prowadzący aferową sprawę zachoruje, terminy przepadają, statystyki lecą na łeb na szyję, a media mają o czym szumieć. Znów niedobrze. I kryzys! Trzeba rozpocząć dyskusję o reformie wymiaru sprawiedliwości od nowa – no bo przecież tak być nie może! I tak w koło Macieju.

Mam propozycję

Czy ktoś się zastanowił, że może warto na początku wypunktować wszystko, co – znów mówię o środowisku prawniczym – uważane jest za złe, zrobić tabelkę, po lewej stronie ZŁE, po prawej DOBRE i popatrzeć na rezultaty? Pisanie bowiem, że procesy są przewlekłe, sędziowie są zbyt obciążeni pracą, a personel pomocniczy sfrustrowany swoją pozycją zawodową i „odwala" robotę za sędziów, można dopasować do każdego zawodu i bardzo wątpię, żeby było na to lekarstwo. W końcu, dlaczego nie wysupłać z budżetu przyzwoitej kwoty, nająć informatyków i zrobić profesjonalną symulację proponowanych zmian?

Przypominam, że dzisiaj reformy dokonuje się na żywym organizmie, jakim jest dziesięć tysięcy sędziów i setki tysięcy zainteresowanych sprawami toczącymi się w sądzie. Według starego dowcipu: czy reorganizacji nie powinno się najpierw sprawdzić na szczurach?

Dzisiaj mam konkretną propozycję. Do sądów wrócili asesorzy. Są też osoby, które według zamierzeń nie będą sędziami do 35. roku życia. Czy nie można ich potencjału wykorzystać już dzisiaj? Widzę to tak. Wpływa sprawa i automatycznie zostaje skierowana do asesora. Ten sprawdza jej zasadność, czy została skierowana do właściwego sądu, jakie ma braki formalne. Nie zawracając głowy przewodniczącemu wydziału ani sędziom, załatwia wstępne kroki: mediacja, koszty, oświadczenia, zwrotki, inne formalności – by wszystko było lege artis. Przygotowuje krótkie resumé, czego sprawa dotyczy, jakie ma uwagi i propozycje, i daje akta przewodniczącemu. Ten nie musi już długo myśleć, żeby skierować sprawę do sędziego, który jest – w jego opinii – najlepiej przygotowany do jej prowadzenia. I nie chodzi mi o sprawy rodzinne, w których najlepszym sędzią wcale nie musi być wielokrotny rozwodnik.

Propozycja automatycznego kierowania spraw do sędziów, bez udziału przewodniczącego, według kolejności wpływu jest według mnie kolosalną bzdurą. Swego czasu prowadziłem bardzo skomplikowaną sprawę rozrachunkową. Nie cierpię cyfr, ale nie dało się uniknąć. Przez dwie godziny próbowałem pani sędzi wytłumaczyć, jak w tym stanie faktycznym dochodzi się do sensownego wyniku.

Bez skutku, była nieprzemakalna i nie kojarzyła, chociaż mój przeciwnik, sfrustrowany moimi powtórzeniami, zaczął mi pomagać! A teraz przełóżmy to na automatyczne kierowanie spraw do sędziów w polskim wydziale. Sprawa o milionowe malwersacje ląduje – automatycznie – na biurku podobnie lubiącego cyfry sędziego... Tragedia czy tragifarsa? Może jednak znalazłyby się pieniądze na badania, co jest nie tak z wymiarem sprawiedliwości w Polsce (o ile rzeczywiście coś jest nie tak), zamiast wprowadzać z marszu zmiany, które – jak napisałem wyżej, następny minister zniesie.

Autor jest adwokatem, od 35 lat prowadzi kancelarię w Montrealu

Czytam wszystko, co mi wpadnie w ręce, a dotyczy reformy wymiaru sprawiedliwości w Polsce. Bez uprzedzeń i emocji, bo tu nie praktykuję, więc wiele problemów, o których czytam, mnie nie dotyczy. Mam również na nie inne spojrzenie. Według mnie wcale nie jest tak źle, jak się ocenia. Ba, chciałbym, żeby w mojej prowincji sprawy kończyły się w osiem miesięcy! W grudniu skończyłem sprawę przeciwko bankowi, która trwała trzy lata. Leży u mnie sprawa rozwodowa „za obopólną zgodą stron" zarejestrowana w sądzie w październiku 2015 r. Dzwonię do sądu i słyszę, żebym się nie martwił, bo w marcu powinien być wyrok. Mój wspólnik zakończył inną sprawę (ugodą), która przewalała się w pierwszej instancji 14 (słownie: czternaście) lat!

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Ewa Łętowska: Złudzenie konstytucjonalisty
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Podsłuchy praworządne. Jak podsłuchuje PO, to już jest OK
Opinie Prawne
Antoni Bojańczyk: Dobra i zła polityczność sędziego
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Likwidacja CBA nie może być kolejnym nieprzemyślanym eksperymentem
Opinie Prawne
Marek Isański: Organ praworządnego państwa czy(li) oszust?