Jedni stoją za nim murem, inni potępiają w czambuł i domagają się jeśli nie złożenia mandatu poselskiego, to chociaż dymisji ze stanowiska szefa sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka. I jedni, i drudzy – niczym Pawlak ze słynnej komedii Sylwestra Chęcińskiego – uważają, że to oni mają rację. A gdyby na sprawę posła Piotrowicza spojrzeć w inny sposób?
Po roku 1989
Podstawowa zasada odpuszczenia win w Kościele rzymskokatolickim (a przynależność do niego deklaruje zdecydowana większość naszej klasy politycznej) zakłada, że za ich wyznaniem idą pokuta i zadośćuczynienie. To ostatnie może przyjmować różne formy. Jeśli za grzech posła Piotrowicza uznamy jego przynależność do PZPR, pracę prokuratora w okresie stanu wojennego i tym samym pomoc w utrwalaniu komunistycznego reżimu, za co otrzymał nagrodę w postaci wysokiego odznaczenia, to jednak winniśmy spojrzeć również na jego działalność po roku 1989.
A tu mamy działalność społeczną i charytatywną. Już w 1992 r. w Krośnie z jego inicjatywy powstało koło Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta, które prowadzi m.in. kuchnię dla ubogich i schronisko dla bezdomnych mężczyzn. Piotrowicz po dziś dzień jest prezesem koła. Angażuje się również w prace działającej na Podkarpaciu Fundacji Pomocy Młodzieży im. św. Jana Pawła II „Wzrastanie". Od tej ostatniej otrzymał niedawno medal, a wcześniej przyznano mu order za zasługi dla archidiecezji przemyskiej.
Od lat działa też na forum publicznym. Najpierw jako senator, a teraz poseł. Działalność po 1989 r. można zatem traktować jako formę zadośćuczynienia, które trwa już o wiele dłużej aniżeli jego służba w okresie PRL.
Ten motyw człowieka upadłego, ale w pewnym momencie przechodzącego przemianę i radykalnie zmieniającego swoje postępowanie, znany jest nam od zarania dziejów.