To musiało się tak skończyć. Organizacje działające na rzecz przejrzystości procesu decyzyjnego na szczytach władzy w Unii Europejskiej od dawna apelowały o zaostrzenie prawa dotyczącego konfliktu interesów dla osób zatrudnianych w Komisji Europejskiej, jak i – to większy problem – tych, które ją opuszczają. Chodzi zarówno o emerytowanych wysokich urzędników w randze np. dyrektora generalnego, jak i o byłych komisarzy. Zbyt często karierę w Brukseli decydują się potem spieniężyć, oferując usługi firmom doradczym, których rolą jest wpływanie na kształt unijnego prawa i podejmowane w UE decyzje.
Wszystkie dotychczasowe kontrowersyjne z etycznego punktu widzenia przypadki bledną jednak w porównaniu z kontraktem zaoferowanym Jose Barroso.
Francja się odcina
Były przewodniczący Komisji Europejskiej, który sprawował tę funkcję w latach 2004–2014, został zatrudniony jak dyrektor ds. europejskich przez międzynarodowy bank inwestycyjny Goldman Sachs. Ten sam, którego sztuczki księgowe pozwoliły Grecji dokonać oszustw i sztucznie obniżyć deficyt budżetowy, żeby zakwalifikować się do strefy euro. Barroso jako szef Komisji musiał potem ratować strefę euro przed rozpadem na skutek trwających wiele lat greckich fałszerstw.
Nie zdarzyło się do tej pory, żeby były szef tak poważnej instytucji szedł do takiego biznesu. I nic takiej decyzji nie usprawiedliwia.
Oczywiście, Barroso jest względnie młody (60 lat), ma ogromną wiedzę, doświadczenie, jest inteligentny i te atuty powinny być wykorzystane. Trudno oczekiwać, żeby siedział w domu i zajmował się wnukami. Nie udało mu się powalczyć o inne ważne stanowiska na świecie (podobno marzyło mu się stanowisko sekretarza generalnego ONZ), nie miał szans na karierę polityczną w Portugalii. Był tam skompromitowany jako polityk, który po dwóch latach sprawowania urzędu premiera odszedł do Brukseli, zostawiając kraj z zaczątkami potężnego kryzysu gospodarczego.