Unia [Wolności] jest zdominowana przez aparat partyjny, który nie chce budowania dużego obozu politycznego" – mówił w styczniu 2001 roku Donald Tusk. Zaraz potem ogłoszono decyzję o utworzeniu nowej formacji. Centroprawicowy układ polityczny został rozbity w pył, a z chaosu AWS wynurzyła się Platforma Obywatelska. Minęło 14 lat, w tym siedem sprawowania przez PO władzy. Tusk, jeden z najwybitniejszych polityków III RP, tak jak przez ostatnie lata zręcznie sklejał scenę polityczną, tak potem własnoręcznie ją rozmontował.
Zmęczona Platforma
Przez kilka miesięcy korzystano jeszcze z politycznego paliwa pozostawionego przez Tuska. Ewa Kopacz, jakkolwiek prominentna byłaby w szeregach własnej partii, dla obywateli pozostawała w cieniu poprzedniego lidera. Również jego woli – i zapewne wzajemnej lojalności – zawdzięczała nominację. Ostatnio wiceprzewodnicząca PO Hanna Gronkiewicz-Waltz zdradziła, że Kopacz wzięła ogromną władzę niechętnie.
Wskazując Kopacz, Tusk uruchomił lawinę nominacji z „drugiego szeregu". Podczas wyborów prezydenckich Andrzej Jarubas, Magdalena Ogórek, nawet Andrzej Duda nie byli oczywistymi kandydatami. Polacy przecierali oczy ze zdumienia i sprawdzali nieznane nazwiska w przeglądarkach internetowych, gazety zaś spieszyły wyjaśniać, who is who w wyścigu o urząd głowy państwa.
Dziś jednak i te powidoki ery Tuska dobiegają końca. Gołym okiem widać, że błędy popełniane przez wyraźnie zmęczonych i zdezorientowanych działaczy PO nie były przypadkowe. Nominacje trzech nowych ministrów ani konwencje nic nie zmienią. Wydaje się, że przynajmniej w tym rozdaniu polityczne dni Kopacz dobiegają końca.
Wściekli Polacy
Od połowy czerwca rozmawiamy o burzy politycznej. Dla większości obywateli jednak mogłyby to być doniesienia z zagranicy. Gdyby na ulicy poprosić kogoś, aby wymienił nazwiska nowych ministrów albo tych, którzy dopiero stanowiska utracili, najpewniej zaniemówiłby. I popukał się w czoło. Bo jakie to ma dla zmartwień Kowalskiego znaczenie? Sprawy jednej partii – której działacze zgodnie z przekonaniem wielu obywateli jedno mówią publicznie, a drugie prywatnie – rozciągać na cały kraj?
Jedną ze słodkich tajemnic ostatniej kampanii wyborczej pozostaje też, dlaczego tak często wyniki badań opinii publicznej rozmijały się... z opinią publiczną. Rozsądna wydaje się dziś – poza oglądaniem kolorowych słupków – uważna lektura komentarzy internautów pod artykułami oraz opinii wyrażanych na portalach społecznościowych. Nie będzie to estetyczna przyjemność dla polityków. Wściekłość obywateli nie powinna być żadnym zaskoczeniem.
Podział przyjmuje charakter międzypokoleniowy. Nie chodzi wcale o brak wspomnień z Polski Ludowej, bo to byłoby trywializowanie realnych niepokojów społecznych. Bo gdy ktoś usiłuje życzliwie wyjść poza opowieści o „ciepłej wodzie w kranie" i wymienić dokonania PO, ma z tym kłopot. A sama rzecz sprowadza się do: posłania sześciolatków do szkół, podniesienia wieku emerytalnego do 67 lat oraz rozmontowania OFE.
Z pewnością PO trafnie zdiagnozowała wyzwania dla edukacji czy systemu emerytalnego. Jednak zmiany, które przeprowadzono, nie mogą być uważane za skuteczną odpowiedź. W krytyce reformy systemu emerytalnego chodzi nie tyle o wytykanie „zachowania rabunkowego" w sprawie OFE, ile o brak dialogu społecznego, a przede wszystkim o unikanie jak ognia przeprowadzenia prawdziwej, rozpisanej na lata reformy. Z symulacji wynika bowiem, że za 25 lat przeciętna emerytura wyniesie... 492 złote. Na pytanie o to, jak rzecz naprawić po rozmontowaniu OFE, pomysły większości ekonomistów dryfują znów w stronę rozwiązań przypominających... OFE. Pozostaje wrażenie, jak to barwnie określał Witkacy, „aprenuledelużyzmu". Albo powiedzmy prościej: pokolenia beneficjentów ostatniego 25-lecia poprzez swoje zaniechania zdają się nam mówić: „po nas choćby potop".