Kanclerz pojednania z Polską

Helmut Kohl już w latach 90. widział nas w UE.

Aktualizacja: 21.06.2017 18:02 Publikacja: 20.06.2017 19:43

Ten moment otworzył nowy rozdział w historii stosunków polsko-niemieckich.

Ten moment otworzył nowy rozdział w historii stosunków polsko-niemieckich.

Foto: Fotorzepa, Anna Brzezińska

Uścisk Helmuta Kohla i Tadeusza Mazowieckiego w trakcie mszy 12 listopada 1989 r. w Krzyżowej stał się symbolem polsko-niemieckiego pojednania. Dawni komunistyczni działacze wiedzieli, że tak to się może skończyć. I robili, co mogli, aby do tej sceny nie doszło. Bo przecież strach przed Niemcami był podstawą istnienia PRL.

– Kanclerz wiedział, że to musi być proces nie tylko racjonalny, ale także emocjonalny. Dlatego szukał symbolu, który w stosunkach z Polską będzie miał równie duże znaczenie, jak w stosunkach z Francją msza w Reims generała de Gaulle'a i kanclerza Adenauera czy spotkania Kohla z prezydentem Mitterrandem w Verdun – mówi „Rzeczpospolitej" ambasador Niemiec w Polsce Rolf Nikel, który w latach 1989–1994 w niemieckim Urzędzie Kanclerskim zajmował się stosunkami z Europą Wschodnią.

Jednak ludzie Czesława Kiszczaka, wówczas wicepremiera, wielokrotnie naciskali na biskupa Alfonsa Nossola, aby z liturgii mszy wykluczył moment, gdy uczestnicy podają sobie rękę na znak pokoju. Biskup opolski postawił w końcu sprawę jasno: chodzi o integralny element obrządku od II Soboru Watykańskiego, tylko papież może to w wyjątkowych przypadkach zmienić. A skoro jest nim Jan Paweł II, życzę powodzenia...

Kohl nie zawsze był przyjacielem Polski. Jako lider chadeckiej opozycji sprzeciwiał się przełomowemu traktatowi o normalizacji stosunków między RFN i Polską oraz uznaniu granicy na Odrze i Nysie, który podpisał w grudniu 1970 r. Willy Brandt. Gdy przyszło do ratyfikacji tego dokumentu w Bundestagu w maju 1972 r. wstrzymał się od głosu. Ale kiedy dziesięć lat później sam został kanclerzem, postanowił kontynuować Ost-politik socjaldemokratów.

– Kierował się wizją Adenauera, że Niemcy nie zaznają prawdziwego pokoju bez pojednania z Francją, Izraelem i Polską, przy czym każdy z tych krajów miał dla Kohla równie duże znaczenie – mówi Nikel.

Wizytę w naszym kraju kanclerz zaczął przygotowywać zaraz po utworzeniu rządu Mazowieckiego w połowie września 1989 r.

– Rozumiał, że choć z punktu widzenia logiki prawnej Polska nie ma kompetencji w sprawie zjednoczenia Niemiec, to z punktu widzenia politycznego zjednoczenie może być udane tylko jeśli zostaną zachowane dobre stosunki z Polską – uważa niemiecki ambasador.

Tempo wydarzeń w ówczesnej NRD zaskoczyło Kohla. Gdy 11 listopada upadł mur berliński, kanclerz przerwał wizytę w Polsce. Mazowiecki obawiał się, że już nie wróci, że w jego optyce Polska zejdzie na drugi plan. A przecież dla pierwszego po wojnie niekomunistycznego premiera była już wówczas jasne, że bez porozumienia z Niemcami, wręcz pojednania z nimi nie ma mowy o integracji Polski z zachodnią Europą, a tym samym stabilizacji demokracji i przezwyciężenia cywilizacyjnej zapaści.

Kohl wrócił. Ale ani w Krzyżowej, ani przez wiele kolejnych miesięcy nie chciał złożyć deklaracji o uznaniu przez rysujące się, nowe zjednoczone państwo niemieckie polskiej granicy zachodniej, nawet o tym publicznie nie wspominał.

– Dla Kohla nigdy nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że ta granica zostanie uznana, chodziło tylko o termin. Wówczas wielokrotnie to od niego słyszałem. Uważał, że tę decyzję powinno podjąć już po zjednoczeniu suwerenne państwo niemieckie – mówi ambasador Nikel.

Niewątpliwie Kohl zwlekał jednak z wyjściem naprzeciw oczekiwaniom Polaków także po to, aby mieć większe szanse na wygraną w wyborach do Bundestagu.

Ostatecznie do uznania granicy z Polską doszło na parę miesięcy przed zjednoczeniem, latem 1990 r., pod presją USA, Wielkiej Brytanii, Francji i Związku Radzieckiego. Ale od tego momentu Kohl bardzo mocno zaangażował się w realizację wizji pełnej integracji Polski ze zjednoczoną Europą.

– Zawsze mówił o „odzyskaniu przez Polskę i jej sąsiadów należnego im miejsca w Europie, ten region zawsze określał mianem Europy Środkowej, nigdy Wschodniej. Uważał, że budowa Unii nie zostanie dokończona, zanim nie znajdzie się w niej Polska. W pewnym momencie spodziewał się wręcz, że najpierw nastąpi zjednoczenie Europy, a dopiero później zjednoczenie Niemiec. Historia zdecydowała inaczej – mówi Rolf Nikel.

Powstanie 80-milionowych, potężnych Niemiec zaburzyło równowagę Unii, w której do tej pory Paryż był równorzędnym partnerem Berlina. François Mitterrand, a po nim następni francuscy prezydenci uważali, że tylko pogłębienie integracji może uratować Wspólnotę, zapobiec pójściu przez Niemców własną drogę.

– Kohl uważał jednak, że pogłębienie i poszerzenie Unii to dwie strony tego samego medalu. W trakcie każdego spotkania kanclerza z francuskim prezydentem ten temat był podejmowany – mówi Nikel.

Już w połowie lat 90. Helmut Kohl przekonywał, że Polska stanie się członkiem Unii w 2000 roku. Jakby przeczuwał, że wkrótce (jak to określi później komisarz ds. poszerzenia UE Günter Verheugen) „zamknie się okno możliwości", Rosja znów będzie potężna, Zachód wpadnie w kryzys, pamięć o moralnym obowiązku wobec krajów, które znalazły się w radzieckiej strefie wpływów, zejdzie na dalszy plan.

Scenariusz Kohla zrealizował z pewnym poślizgiem jego następca Gerhard Schröder. Zdążył jeszcze przed radykalną zmianą stosunków między Zachodem i Rosją.

– Do 2005 r., przez 16 lat, proces poszerzenia Unii i NATO udało się przeprowadzić przy utrzymaniu dobrych stosunków z Kremlem. To wymagało dużego kunsztu dyplomatycznego. Kohl stawiał sprawę jasno: Niemcy muszą być wolne, demokratyczne, ale też muszą należeć do sojuszu atlantyckiego. To bardzo długo było punktem spornym z Gorbaczowem – mówi niemiecki ambasador.

Trudno powiedzieć, jak bardzo ostatni sekretarz generalny Związku Radzieckiego czuje się wciąż oszukany z tego powodu przez kanclerza. Ale w tym tygodniu Michaił Gorbaczow napisał o Helmucie Kohlu: „Była to bez wątpienia wyjątkowa osobowość, która zaznaczyła się w historii Niemiec, historii europejskiej i międzynarodowej".

Uścisk Helmuta Kohla i Tadeusza Mazowieckiego w trakcie mszy 12 listopada 1989 r. w Krzyżowej stał się symbolem polsko-niemieckiego pojednania. Dawni komunistyczni działacze wiedzieli, że tak to się może skończyć. I robili, co mogli, aby do tej sceny nie doszło. Bo przecież strach przed Niemcami był podstawą istnienia PRL.

– Kanclerz wiedział, że to musi być proces nie tylko racjonalny, ale także emocjonalny. Dlatego szukał symbolu, który w stosunkach z Polską będzie miał równie duże znaczenie, jak w stosunkach z Francją msza w Reims generała de Gaulle'a i kanclerza Adenauera czy spotkania Kohla z prezydentem Mitterrandem w Verdun – mówi „Rzeczpospolitej" ambasador Niemiec w Polsce Rolf Nikel, który w latach 1989–1994 w niemieckim Urzędzie Kanclerskim zajmował się stosunkami z Europą Wschodnią.

Pozostało 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Wydarzenia
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej