Marek Migalski: Prezydent Andrzej Duda pocieszny jak Kazimierz Marcinkiewicz

Andrzej Duda nie zdał egzaminu na powagę i wielkość.

Aktualizacja: 23.03.2016 18:41 Publikacja: 22.03.2016 17:53

Marek Migalski: Prezydent Andrzej Duda pocieszny jak Kazimierz Marcinkiewicz

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Kiedy Andrzej Duda przestał być nadzieją na odmianę polskiej polityki? I dlaczego to się stało? Dlaczego z poważnego człowieka stał się twitterowym rozmówcą „ruchadła leśnego" i „Karoliny Wazeliny"?

Czytelnikom nieobecnym na portalu społecznościowym Twitter należą się wyjaśnienia – prezydent kraju obserwuje na nim wyżej wymienione profile i wdaje się z nimi w polemiki. Także z osobami, które przedstawiają się jako „Foczka" oraz „Jebnij się Daniel". Można powiedzieć, że świadczy to dobrze o prezydencie – że pokazuje, iż jest dostępny dla każdego, a nie tylko dla elit. Można jednak nieco złośliwie zauważyć, że konwersuje po nocach z „Pimpusiem sadełko", bowiem w realnej polityce zupełnie oddał pole innym uczestnikom gry i abdykował z jakichkolwiek ambicji.

Niezamierzona śmieszność

A przecież można było mieć rok temu, gdy jego kampania wyborcza nabierała tempa, uzasadnioną nadzieję, że będzie kimś ważnym i potrzebnym w polskiej debacie. Jego wystąpienia miały rys powagi, deklaracje o potrzebie porozumienia ponad podziałami partyjnymi brzmiały w miarę wiarygodnie, a postawa i poglądy dawały cień szansy na to, że jako głowa państwa tonować będzie nastroje i zajmie pozycję arbitra w politycznej wojnie partyjnych plemion.

Dziś z tych nadziei nie zostało nic. Żeby było jasne – to wcale nie odbija się na notowaniach Andrzeja Dudy i nie powoduje jakiegoś gwałtownego spadku sympatii do niego. Różne badania dostarczają różnych wyników, ale żadne z nich nie jest dla prezydenta katastrofalne. Pojawiają się nawet takie, w których plasuje się na czele rankingu polityków o najwyższym stopniu zaufania.

Wiadomo już jednak, że nie zdał egzaminu na powagę i wielkość. Chce być nowym Lechem Kaczyńskim, a jest inkarnacją Kazimierza Marcinkiewicza. Oczywiście – nie ma romansu z dwudziestolatką i nie absorbuje tabloidów swoim życiem osobistym, ale stał się parodią samego siebie. Wywiady o sprawach państwa, których udziela na stoku narciarskim, ubrany w profesjonalny strój i kask, twitterowa aktywność, zbyt mocne, zawsze na wysokim C, przemówienia historyczne – wszystko to czyni go postacią nieco kabaretową. Niezamierzenie śmieszną.

Kontrastuje to z tym, jak on sam się widzi – jako niezłomnego (określił się tak w inauguracyjnym przemówieniu), jako dziedzica akowców i Żołnierzy Wyklętych, jako bohatera ze spiżu. Pocieszne są także próby autoadopcji wobec Lecha Kaczyńskiego – Duda wielokrotnie dokonywał karkołomnych prób pokazania samego siebie jako nieomal kogoś, komu były prezydent już za życia przekazywał pałeczkę pokoleniową. Tym bardziej to żenujące, że przecież w kancelarii Lecha Kaczyńskiego pełnił funkcję podrzędną i nigdy nie wszedł do grona najbliższych i zaufanych współpracowników (choć były prezydent po początkowym dystansie coraz bardziej cenił młodego prawnika).

Kaczyński się nie mylił

Jest jeszcze jeden kontekst, który uwypukla infantylność i „marcinkiewiczowatość" Andrzeja Dudy – to premierostwo Beaty Szydło. Pozycję startową miała o wiele gorszą od niego – była wszak tylko szefową jego kampanii i jedynie kaprys Jarosława Kaczyńskiego sprawił, że otrzymała misję tworzenia rządu. Na samym początku podważono jej pozycję, puszczając w zaprzyjaźnionym medium informację o tym, że miał ją na ostatniej prostej zastąpić Piotr Gliński. Również dziś jej pozycja jest nieporównanie słabsza od tej, jaką ma Andrzej Duda – przecież może być, w przeciwieństwie do prezydenta, odwołana w każdej chwili przez prezesa PiS.

A jednak jest w niej jakaś powaga, która całkowicie wyparowała z prezydenta. Choć czasami przesadza, szarżuje, atakując opozycję, musi także składać od czasu do czasu hołdy lenne Kaczyńskiemu, to patrząc na jej pracę, ma się wrażenie, że mamy do czynienia z poważnym politykiem. Uwikłanym w wewnątrzpartyjne układy, zależnym od swego protektora, ograniczonym swymi intelektualnymi ułomnościami, ale jednak z politykiem wagi co najmniej półciężkiej (przynajmniej jak na warunki polskie).

Kiedy zatem dokonała się ta przemiana Andrzeja Dudy – z postaci uosabiającej nadzieje na odmianę partyjnego piekiełka w odpychającą postać całkowicie powolną swemu patronowi i uaktywniającą się jedynie na stoku narciarskim oraz w rozmowach z internetowymi trollami? Czy wówczas, gdy w obecności Kaczyńskiego zapewniał o istnieniu wielu dowodów na wielkość prezesa PiS? Czy może wtedy, gdy w nocy zaprzysięgał „pisowskich" sędziów do Trybunału Konstytucyjnego? A może w momencie bezprawnego ułaskawienia Mariusza Kamińskiego?

Być może jednak nie było takiej przełomowej chwili. Może wszystkie one złożyły się na ten smutny obraz człowieka przekonanego o swej wielkości i niezłomności, a będącego w istocie pośmiewiskiem zarówno wśród wysoko postawionych polityków PiS, jak i wśród politycznych przeciwników tej partii. Jedno jest pewne – Kaczyński się nie pomylił, stawiając właśnie na Dudę: człowieka pozbawionego własnych ambicji, całkowicie od niego politycznie, psychologicznie i mentalnie uzależnionego, oczekującego wskazań z Nowogrodzkiej i pośpiesznie je wykonującego. Dudę, który okazał się politykiem zupełnie nierozumiejącym roli, jaką wyznaczyła mu historia, i zadowalającym się błyskotkami wypływającymi z podarowanego mu przez prezesa PiS urzędu.

Prezydent, po ponad ośmiu miesiącach sprawowania swej funkcji, pokazał nam się jako człowiek całkowicie niesamodzielny w myśleniu i działaniu, jako postać groteskowa, jako polityk bez ambicji, w całości pochłonięty celebrowaniem swego urzędu. Widzą to już prawie wszyscy – prócz jego wyborców (co jest dla Dudy dobrą wiadomością) oraz jego samego (co jest wiadomością dla niego fatalną).

Autor jest politologiem, był europosłem PiS, PJN oraz Polski Razem

 

Kiedy Andrzej Duda przestał być nadzieją na odmianę polskiej polityki? I dlaczego to się stało? Dlaczego z poważnego człowieka stał się twitterowym rozmówcą „ruchadła leśnego" i „Karoliny Wazeliny"?

Czytelnikom nieobecnym na portalu społecznościowym Twitter należą się wyjaśnienia – prezydent kraju obserwuje na nim wyżej wymienione profile i wdaje się z nimi w polemiki. Także z osobami, które przedstawiają się jako „Foczka" oraz „Jebnij się Daniel". Można powiedzieć, że świadczy to dobrze o prezydencie – że pokazuje, iż jest dostępny dla każdego, a nie tylko dla elit. Można jednak nieco złośliwie zauważyć, że konwersuje po nocach z „Pimpusiem sadełko", bowiem w realnej polityce zupełnie oddał pole innym uczestnikom gry i abdykował z jakichkolwiek ambicji.

Pozostało 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej
Wydarzenia
#RZECZo...: Powiedzieli nam
Wydarzenia
Kalendarium Powstania Warszawskiego