Sobotnie konwencje Prawa i Sprawiedliwości oraz Platformy Obywatelskiej i Nowoczesnej były festiwalem obietnic. Bardziej imponujące były zapowiedzi tej pierwszej partii. Po pierwsze dlatego, że ma narzędzia do ich wprowadzania w życie, a po drugie, bo obecny spadkowy trend dla PiS wymusił swoistą licytację. Formacja Jarosława Kaczyńskiego zdecydowała się na reset i ucieczkę do przodu. Ucieczkę od kwestii premii, przyznawanych sobie w latach 2016–2017 przez rząd Beaty Szydło, która była najważniejszą przyczyną gwałtownego pikowania popularności PiS.
Na konwencji samorządowej ugrupowań rządzących o samorządzie było stosunkowo mało. Premier Morawiecki przedstawił kilka propozycji – dofinansowania matek szybko rodzących kolejne dzieci, finansowania szkolnych wyprawek, obniżenia podatków, budowy mieszkań. Niewątpliwie te obietnice muszą spodobać się wielu wyborcom, a ponadto mają jeden poważny walor – odwracają dyskusję od skandalu związanego z premiami. Czy sztuczka ta się uda, trudno dzisiaj orzec – wiele zależy od sposobu wprowadzania tych postulatów w życie oraz od sprytu opozycji, by jednak sprawie premii nie dać tak szybko umrzeć.
Ale jest pytanie ważniejsze: czy owe propozycje mogą pomóc obozowi rządzącemu zachować władzę po 2019 r.? Tu odpowiedź jest negatywna: to nie ich realizacja o tym zdecyduje. Po pierwsze, i mniej istotne, nie wiemy, czy owe zapowiedzi z zeszłego tygodnia naprawdę znajdą swoją realizację, czy pozostaną w sferze obietnic i niespełnionych ślubów. Po drugie, i o wiele ważniejsze, nawet jeśli zostałyby zrealizowane, to i tak nie gwarantowałyby przedłużenia mandatu PiS do rządzenia na następną kadencję.
Zacznijmy od sprawy banalniejszej – wyborów nie wygrywają ci, którzy więcej obiecują. Gdyby tak było, od zawsze, aż do dziś, rządziłaby Samoobrona, Unia Pracy, narodowcy i wszelkiej maści populiści. Nie jest bowiem tak, że im kto bardziej „wypasiony” pakiet świadczeń zaproponuje w kampanii, tym większe ma szanse w realnych wyborach. Tak głupi wyborcy jednak nie są.
Ale – i tu już sprawa się komplikuje – ci sami wyborcy nie są w stanie, lub nie chcą, skutecznie rozliczać rządzących z tego, jak radzili sobie ze sprawowaniem władzy. Po prostu – historia wyborów w III RP udowadnia, że to, jak profesjonalnie i rzetelnie jakaś ekipa rządziła, nie miało prawie żadnego wpływu na to, czy elektorat doceniał to w następnych wyborach czy też nie. Sprawa bardzo demoralizująca, ale jednak boleśnie prawdziwa.